Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

środa, 28 kwietnia 2021

An Offering to the Sea God

Uniwersum: Aoishiro

Pairing: Syouko&Yasumi

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: angst

Ostrzeżenia: spoilery do gry, śmierć postaci

Notka autorska: Ending XIII (Yasumi's ninth bad ending).


Obudziłam się na brzegu morza. Wyplułam wodę, krztusząc się. Rozejrzałam się w około. To była Urashima, na pewno.

Odkaszlnęłam raz jeszcze i wstałam. Tego mężczyzny, który próbował mnie utopić, nigdzie nie było. Może sam utonął? Chciałabym, żeby tak było.

Przeszłam się brzegiem plaży i znalazłam tę dziewczynę, która leżała na bramie, gdy walczyłam z Nekatą, jego córką i tą przemądrzałą dziewuchą. Trąciłam ją stopą.

Poruszyła się. Czyli żyła.

- Obudź się, już jest po wszystkim - mruknęłam, a ona zaczęła gwałtownie kaszleć.

Ruszyłam w dalszą drogę, ale ta pociągnęła mnie za nogawkę. Spojrzałam na nią z lekką irytacją.

- Gdzie... Gdzie jest ten przeklęty Miecz? - spytała, nadal z trudem łapiąc oddech.

- Nie mam pojęcia - wzruszyłam ramionami.

- Kłamiesz.

- Nie - pokręciłam głową. - Ojciec tej dziewczyny wciągnął mnie pod wodę, a teraz widzę, że brama nie jest otwarta, więc możemy szukać Ame no Murakumo na dnie morza, albo nawet w wymiarze, z którego przyszedł Matamu.

- Nie wierzę ci.

- Nie musisz, ale taka jest prawda - stwierdziłam. - Kim właściwie jesteś?

- Nazywam się Kyan Migiwa - przedstawiła się. - Jestem onikiri.

- Ach, rzeczywiście - pokiwałam głową. - Tak mi się wydawało, że gdzieś widziałam już taki strój.

- Swoją drogą, o jakiej dziewczynie mówisz? - spytała onikiri, zaczynając zdejmować przemoczone ubrania.

- Były dwie - oznajmiłam, siadając obok niej. - Nie pamiętam, jak się nazywały i zbytnio mnie to nie obchodzi. Wiem tylko, że jedna była córką Nekaty.

- Nie znam żadnej Nekaty - odparła. - Ale możesz mi opisać, jak wyglądały.

- Nekata miała brązowe, długie włosy i zielone oczy - zamyśliłam się na chwilę. - I dość bladą cerę, choć chyba była człowiekiem. Strasznie drobna, wiotka, ubrana w błękitną sukienkę w kwiaty.

- ...Yasumin? - szepnęła onikiri. - Miała tak na imię? Yasumi?

- Mówiłam, że nie pamiętam - spojrzałam na nią z wyrzutem.

- Niech ci będzie - westchnęła onikiri. - A ta druga?

- Nie wiem, skąd się tu wzięła - odparłam. - Była dużo wyższa od Nekaty, umięśniona, wysportowana i czarnowłosa. Oczy miała chyba fioletowe.

- Co tam robiła Osa? - onikiri zamrugała. - Wiesz, gdzie są teraz?

- Pojęcia nie mam. Wiem tylko, że prawdopodobnie zamknęły tę przeklętą bramę - ponownie wzruszyłam ramionami i wstałam.

- Gdzie idziesz? - spytała onikiri.

- Nie twoja sprawa, człowieku - odparłam. - Zajmij się lepiej faktem, że te dwie małe kobietki prawdopodobnie nie żyją. Jeśli zamknęły bramę, energia Ame no Murakumo i samej bramy rozniosła je na strzępy.

Onikiri patrzyła na mnie przerażona.

- Miłego tłumaczenia się swoim przełożonym, o wielka obrończyni świata - mrugnęłam do niej i poszłam.

Nie miałam czasu na ludzkie sprawy.

Zbyt długo nie byłam już człowiekiem, by się tym przejmować.

Czy było mi żal młodej Nekaty?

Nie.

Czy było mi żal tej jej przemądrzałej przyjaciółki?

Może trochę.

Ale to nie był mój świat, nie moje problemy. Onikiri będą musieli posprzątać ten bałagan. To już nie jest moja sprawa.

Mogły mi oddać miecz, zamiast ze mną walczyć.

Ale ludzie zawsze byli, są i będą niekompetentni.

The end

sobota, 24 kwietnia 2021

Fever

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, drama

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: To jest jakby druga część "Fear lives in the darkness".

Brak shipu. Relacje typowo platoniczne.

Pomijając fakt, że Kaeya jest w związku, ale imię i płeć tej postaci nie zostały podane, więc możecie sobie wyobrazić każdego, kto pasuje do opisu.

Miłego czytania.



Przeziębienie można przecierpieć. Wiadomo. Wystarczy zaopatrzyć się w dobry syrop, zioła i można iść do pracy. Chociaż jak się pracuje w miejscu, gdzie ma się stały kontakt z jedzeniem albo piciem, to lepiej jednak sobie odpuścić i zostać w domu. Zwłaszcza, jak jesteś własnym szefem. Sam sobie dasz wolne. Przykryjesz się kocykiem, zaparzysz herbatę z miodem i odpoczniesz.

Gorzej, jeśli w nocy robisz coś, co twierdzisz, że musisz. Musisz i koniec. I nikt nie potrafi ci przetłumaczyć, że tak naprawdę wszystko jest pod kontrolą. Że to niepotrzebne. Ale twój upór jest wielkości Dragonspine, albo nawet tej wielkiej góry, którą Lord Barbatos praktycznie zrównał z ziemią dwa tysiące lat temu.

Jeszcze gorzej, jeśli to nie jest przeziębienie. Właściwie to Barbara podejrzewa zapalenie oskrzeli i płuc w jednym. Temperaturę ciała masz jeszcze wyższą niż zazwyczaj, ledwie widzisz na oczy, ledwie oddychasz, ledwie chodzisz.

Ale twój upór ani trochę nie zmalał. Wręcz się zwiększył na tyle, że bogowie w Celestii mogą go dotknąć.

Miejmy tylko nadzieję, że tak nie jest. Że twój upór nie wyprowadził cię na zewnątrz i nie stoisz na deszczu, kiedy twoja gorączka dawno przekroczyła 39 stopni. Że nie zachowujesz się jak Mistrz Diluc Ragnvindr, który w tej właśnie chwili oparł się o swój dwuręczny miecz, bo zakręciło mu się w głowie.

I że kaszląc, nie padasz na kolana, zastanawiając się, czy zaraz nie wyplujesz płuc.

- Mistrzu Diluc! - Adelinde podbiegła do niego. - Co pan wyprawia, niech pan natychmiast wraca do środka, jest pan chory!

- Muszę iść do Mondstadt, Rycerze Favoniusa nie zdołają... - Diluc zakaszlał raz jeszcze, zasłaniając usta dłonią. - Nie wtrącaj się.

- Idę po Elzera, nie możemy pozwolić iść panu do miasta - stwierdziła Adelinde, odwracając się. - Mistrz Crepus nie byłby zadowolony z pana zachowania!

- Mój ojciec nie żyje, Adelinde - odparł Diluc, kierując się w stronę miasta. - Nie wiemy, z czego byłby zadowolony, a z czego nie. Już nam o tym nie powie.

Diluc naciągnął kaptur bardziej na głowę i zignorował zupełnie palący ból w śródpiersiu. Upadł jeszcze kilka razy, aż w końcu wylądował w kałuży, praktycznie tuż przed mostem nad Cydrowym Jeziorem. Jego płuca naprawdę odmawiały mu posłuszeństwa. Zakaszlał ponownie, zasłaniając usta dłonią.

- Darknight Hero, samozwańczy obrońca Mondstadt, klęczący w kałuży i ledwo oddychający. Smutny koniec sobie wybrałeś, bracie - usłyszał głos i podniósł wzrok.

Kaeya stał przed nim, mając na sobie płaszcz, który Diluc skądś kojarzył. Dopiero po chwili dotarło do niego, że ostatni raz widział swojego brata tak ubranego dawno temu, jak jeszcze go nie wydziedziczył. Tyle, że płaszcz przeszedł gruntowne przeróbki. Głównie dlatego, że Kaeya nie był już tak drobny jak wtedy.

- Magowie Otchłani... - zaczął Diluc, ale przerwał, kiedy jego płuca po raz kolejny się poddały.

Kaeya westchnął przeciągle i zabrał bratu miecz, mimo protestów.

- Donna! - zawołał Kaeya, a kobieta zjawiła się natychmiast, trzymając parasolkę nad głową. - Zabierz to do Głównej Kwatery, ja muszę się zająć bratem.

- Nie jesteś... - Diluc przerwał kolejną próbę uświadomienia Kaeyi, że nie są już rodziną, ale choroba znów dała o sobie znać.

- Mistrzu Diluc! - zawołała Donna, tuląc do siebie jego miecz. Kaeya zamarł w pół kroku, idąc w stronę swojego brata.

Diluc patrzył na rękawiczkę z niepokojem. Jej spód był mokry i ciemnoczerwony, a mimo to dobrze widział w świetle latarni, jak szkarłatna krew rozchodzi się po niej niczym kręgi na wodzie. Krew kapała mu z ust, czuł jej metaliczny smak.

Kaeya zamrugał i podbiegł do niego, bez wahania biorąc go na ręce. A właściwie podniósł go jedną ręką, drugą dłoń przykładając do ust i gwizdnął. Donna wciąż stała nieruchomo, przyciskając miecz Diluka do piersi, ale drgnęła, kiedy usłyszała tętent kopyt.

Eisblumen przegalopowała przez most i zatrzymała się tuż przed Kaeyą, który wsadził Diluka na jej grzbiet i sam wskoczył na swą klacz z niebywałą gracją.

- Potrzebny nam medyk, Donna. I nie panikuj, to ostatnie, co mu pomoże - oznajmił, opierając Diluka o siebie. Chwycił lejce i szarpnął nimi. Eisblumen dobrze wiedziała, co to oznacza. Ruszyła gwałtownie przed siebie i gdyby Kaeya nie miał doświadczenia, zapewne zderzyliby się kilkakrotnie z drzewem.

Kaeya był właściwie pod wrażeniem tego, jak szybko działa w Mondstadt poczta pantoflowa. Fakt, że w jakieś pół godziny wiadomość o tym, w jakim stanie Diluc opuścił winiarnię, dotarła aż do Donny, był zaskakujący. Sam fakt, że ta ich przyjaciółka z dzieciństwa, która od lat nie nazwała żadnego z nich samym imieniem, bo była na to za grzeczna, dobrze wiedziała, gdzie szukać Kaeyi, nie dziwił kapitana wcale.

Zastanawiał się tylko, czy Diluc uwierzył Donnie, kiedy ta wkręciła mu bajeczkę o nalewce dla dziadka. Ta dobroduszna dziewczyna była bardziej wiarygodna od Kaeyi, patologicznego kłamcy. Ale trochę ją poduczył od czasu, kiedy wybrał ją do śledzenia Diluka.

Była w nim zakochana, odkąd Kaeya pamiętał. A on chciał mieć pewność, że jego bratu nic nie jest. Że znowu nie wpakował się w kłopoty.

Czasem czuł się tak, jakby to on był starszy. Byli w tym samym wieku, ich daty urodzenia różnił jedynie miesiąc. Nawet dzień był taki sam. Trzydziesty. Ale mimo wszystko Kaeya był tym młodszym. To Diluc powinien się nim opiekować, a nie na odwrót, prawda? Lecz te czasy dawno minęły, zniknęły gdzieś wraz ze śmiercią Crepusa, nazwiskiem Ragnvindr w podpisie Kaeyi i przyjaźnią dwóch braci, która miała trwać wieczność.

Elzer i Adelinde już na nich czekali. Kaeya zeskoczył ze swej klaczy i ściągnął ledwie przytomnego Diluka z siodła. Niosąc go na rękach, kapitan pomyślał, że nigdy nie posądziłby swojego brata o taką głupotę i lekkomyślność.

Ale jak widać Kaeya miał rację, kiedy uświadomił Dilukowi, dlaczego tak bardzo ryzykują własnym życiem, kiedy chodzi o dobro Mondstadt.

* * *

- Jesteś zdrajcą, Kaeya!

- Nie masz prawa do życia!

- Powinieneś był umrzeć dawno temu!

- Giń!

Kaeya obudził się gwałtownie. Na początku nie zorientował się w ogóle, gdzie jest. Czuł ucisk w gardle po tym, jak we śnie dłonie jego niedoszłych ofiar zacisnęły się na jego szyi. Miał wrażenie, że wciąż pieką go miejsca, w które wbiły swoje sztylety.

- Powinienem. Wiem to - mruknął, zamykając oczy.

Jasne włosy zafalowały na wietrze. Delikatne dłonie w rękawiczkach dotknęły jego mokrych policzków. Bystre oczy wpatrywały się w niego, gdy usłyszał tak ważne dla niego słowa.

- Nie jesteś sam, Kaeya. Jestem przy tobie. Zawsze będę.

Kaeya otworzył oczy i odetchnął głęboko. Lisa jednak miała rację. Ta metoda rzeczywiście działała. Nawet, jeśli jego ukochana osoba była w tym momencie daleko od niego.

Kaeya podszedł do Diluka i położył mu dłoń na czole. Gorączka nieco spadła i pewnie bardziej temperatura ciała jego brata się nie obniży. Odkąd Diluc dostał wizję, zawsze miał ją trochę podwyższoną.

- Co ty tu robisz? - spytał Diluc, uchylając powieki.

- Och, obudziłeś się? - Kaeya uśmiechnął się czule, nie zabierając jednak dłoni z czoła brata. - Jak się czujesz?

- Kto chronił Mondstadt, kiedy przykuliście mnie do łóżka? - spytał Diluc, nie odpowiadając na pytanie Kaeyi.

- Nikt nie zginął w ciągu ostatnich trzech dni, jeśli o to pytasz - odparł kapitan kawalerii, powstrzymując się od pogłaskania swojego brata po głowie.

Wolał jednak mieć lewą rękę. Był oburęczny, obie ręce mu się mogą jeszcze przydać.

- ...SPAŁEM TRZY DNI?! - Diluc usiadł gwałtownie, po czym zakaszlał i spojrzał na Kaeyę z oburzeniem.

- Nie cały czas - odparł Kaeya. - Ale podejrzewam, że nie pamiętasz, jak się kilka razy przebudziłeś. Byłeś półprzytomny. Powiedziałbym nawet, że półżywy. Więc pewnie nie zarejestrowałeś wszystkiego.

A przynajmniej Kaeya miał taką nadzieję. Jeden raz, gdy Diluc się przebudził, nie był ani trochę przyjemny.

Powiedzmy, że nie tylko on miewa koszmary.

- Coś mi się kojarzy - stwierdził Diluc, pocierając skronie.

Każde wspomnienie było jakby za mgłą. Ktoś coś do niego mówił. Ktoś mu coś podawał. Coś pił. Coś jadł. Ktoś...

- Kaeya?

- O, pamiętasz jeszcze, że mówisz do mnie po imieniu? - Kaeya uśmiechnął się zawadiacko. - Wiesz, jak to bracia.

- Zamknij się - warknął Diluc i zakaszlał.

- Bo?

- Bo na ciebie nadychram - odparł Diluc.

Kaeya zamilkł. Nie przepadał za chorobami, one tylko spowalniały jego pracę.

Chociaż gdyby któraś go zabiła...

Nie, nie.

Jeszcze nie teraz.

- Chciałeś o coś spytać - zauważył Kaeya.

Diluc patrzył przez okno. Oddychał dosyć płytko, oczy miał zamglone, ale nie wyglądał już jak trup na wakacjach. Odzyskał kolory na twarzy i nie miał tak spękanych i sinych ust jak wcześniej. Kosmyki włosów przyklejały mu się nadal do twarzy, ale gorączka kiedyś minie całkowicie.

- Przytuliłeś mnie, prawda? - spytał cicho.

A, czyli jednak pamiętał.

- Płakałeś - Kaeya wzruszył ramionami. - Wołałeś ojca. Miałeś majaki. Adelinde cię przytuliła i trochę się uspokoiłeś, ale tak się rzucałeś, że mało nie nabiłeś jej siniaków. A wiesz, jaki niedotykalski jest Elzer. Pamiętasz, jak ojciec próbował go kiedyś poklepać po ramieniu? Mało palców nie stracił.

- Przytuliłeś mnie - powtórzył Diluc. - Wiedząc, że tego nie cierpię.

- Przytulania czy mnie? - spytał Kaeya.

- Przytulania przez ciebie - odparł Diluc, w ogóle na niego nie patrząc.

- Właściwie, dlaczego aż tak jesteś cięty na to, że czasem cię dotknę, hm? - Kaeya usiadł obok niego na łóżku. - Jak byliśmy dziećmi...

- ...to byłeś na usługach swojego ojca - wtrącił Diluc. - Szpiegowałeś dla niego, tuląc mnie i głaszcząc po głowie, kiedy bałem się ciemności. Kiedy się przeziębiłem. Kiedy ojciec wyjechał w delegację i tęskniłem za nim, bo byłem tylko niewinnym dzieckiem. Ale ty nie. Ty nigdy nie miałeś nic wspólnego z niewinnością, sir Kaeya.

Kaeya westchnął ciężko i wbił wzrok w swoje dłonie.

- Czyli w dużym skrócie, braciszku...

- Nie jestem twoim bratem - przerwał mu Diluc.

- ...tęsknisz za tamtymi czasami. Kiedy wszystko było idealne - dokończył Kaeya. - Wiem, kto napisał tę wiadomość na tablicy ogłoszeniowej Cat's Tail. Nie udawaj.

- Bo jak zwykle jesteś dwa kroki przede mną?

- Bo znam twoje pismo - sprostował Kaeya, kładąc dłoń na czole Diluka. - Gorączka prawie spadła, ale nadal powinieneś leżeć. Chyba, że naprawdę chcesz umrzeć dla Mondstadt.

Diluc złapał go za nadgarstek i odepchnął.

- Umrę dla Mondstadt - oznajmił. - Kiedyś. Ale jeszcze nie teraz. Mam zbyt dużo spraw do załatwienia. A teraz możesz już wyjść.

- A jeśli odmówię? - spytał Kaeya.

- To cię uduszę - odparł Diluc i ku swojemu zdziwieniu zobaczył, jak przez twarz jego brata przebiega cień strachu, ale nie skomentował tego.

- Oczywiście - Kaeya wstał i ruszył w kierunku drzwi. - Dam znać Elzerowi i Adelinde, że żyjesz. I żeby cię pilnowali, bo znowu skończysz w kałuży.

Diluc prychnął i dopiero teraz zauważył bukiet lampek stojący w wazonie.

- Lampki?

Kaeya uśmiechnął się delikatnie.

- Donna - rzucił krótko. - Czasem tu zaglądała. Powinieneś w końcu do niej zagadać.

Kaeya zamknął za sobą drzwi, zostawiając Diluka samego. Ten przesunął palcami po płatkach lampek i zakaszlał.

Czy Kaeya naprawdę uratował mu życie po raz kolejny...?

The End

piątek, 16 kwietnia 2021

Memories of Snowflake VII

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Ostatnia część. Z opóźnieniem, bo mam sklerozę. Enjoy. ^^




Notatka czternasta: Pamięć


Kiedy wracałam z kolejnej podróży do Mondstadt, spotkałam ją.

Jasnowłosą dziewczynkę z jasnoczerwonymi oczami, która podpalała wszystko wokół, rozrzucając wszędzie bomby.

- Przestań - zgasiłam ogień za pomocą mojej Cryo wizji.

Miałam wrażenie, że kiedyś już to zrobiłam.

- Och?! - dziewczynka spojrzała na mnie.

Miała włosy spięte w kitki i śmieszną czapkę.

- Kim jesteś?! - zawołała, podbiegając do mnie. - Mam na imię Klee, a ty?

- Jestem Qiqi. Jestem zombie - odpowiedziałam, a ona złapała mnie za rękę.

- Ale fajnie! - ona umie mówić cicho? - Chodź, pójdziemy do miasta i pokażę ci super budynek! Byłaś kiedyś w Głównej Kwaterze Rycerzy Favoniusa? Jak nie, to ci wszystko wyjaśnię!

Nie, nie umie.

- O, Razor! Razor! - Klee pociągnęła mnie za sobą i podbiegłyśmy do jakiegoś chłopaka, który zbierał zioła.

Spojrzał na mnie i obwąchał mnie.

- Pachniesz znajomo - powiedział cicho.

Ach, miód na moje uszy...

- To jest Qiqi! Zombie! - zawołała Klee, puszczając mnie i zaczęła biegać wokół nas.

- Qiqi. Zombie - powtórzył Razor. - Poklepałaś mnie.

- Co? - zamrugałam. - Znamy się?

- Spotkałem cię - odparł Razor, zatrzymując Klee, jakby od niechcenia. - Szłyście?

- Ach, tak - Klee złapała mnie znowu za rękę. - Chodź, będzie super!

Biegła szybko.

- Ile masz lat? - spytałam, kiedy ledwie za nią nadążałam.

- Dziesięć! - zawołała, chichocząc. - Szybciej, Qiqi!

- Szybciej? - da się szybciej?

Doktor Baizhu już by wyzionął ducha.

- Da się! - Klee przeskoczyła jeden stopień. - Da, da, da~!

Dotarłyśmy na miejsce. Jeden z Rycerzy otworzył Klee drzwi. Wbiegła ze mną do środka.

- Tu jest hol, super, nie? - spytała i zaczęła biegać wokół mnie, śpiewając.

Rozejrzałam się. Dwóch mężczyzn i kobieta minęli się, powiedzieli sobie "Dzień dobry" i poszli w swoją stronę.

Drzwi otworzyły się od jednego pomieszczenia. Spojrzałam na osobę, która stanęła w progu.

Jasne włosy, turkusowe oczy.

Coś mi to mówiło.

- Klee, słychać cię prawdopodobnie w całym Mondstadt - powiedział spokojnie młody mężczyzna, a potem przeniósł wzrok na mnie. - Zombie od adeptów. Wow. Naprawdę się nie starzejesz.

Czy to kolejna osoba, która mnie zna?

Usłyszałam stukot podbitych butów o posadzkę. Odwróciłam się. Naprawdę wysoki mężczyzna szedł w naszą stronę, przeglądając jakieś papiery. Jedno oko miał zasłonięte przepaską, ciemnoturkusowe włosy opadały mu na twarz. Miał ciemną karnację, w ogóle niepasującą do osób z Mondstadt.

Moje notatki twierdziły, że mieszkańcy tego miasta są raczej bladzi.

Zatrzymał się praktycznie tuż przed biegającą Klee, jakby miał w tym wprawę.

- Mamy kilka spraw do załatwienia, kapitanie Albedo - oznajmił i podniósł wzrok znad kartek.

I wtedy zauważył mnie.

- Qiqi - powiedział cicho, a ja westchnęłam.

Chyba rzeczywiście często tu bywam, że wszyscy mnie znają.

- Znasz to zombie? - spytał Albedo, zatrzymując Klee w pół kroku.

- Spotkaliśmy się kilka razy - odparł. - W lepszych czasach.

Zanim mnie zauważył, uśmiechał się szczerze.

Teraz widziałam, że robi to sztucznie. Jak Doktor Baizhu.

- Braciszku Albedo, puść mnie! - zawołała Klee. - O, Kaeya! Cześć, braciszku Kaeya!

Kaeya uśmiechnął się do niej. Wtedy zauważyłam przy jego pasku wizję Cryo.

"To prawda, że dostają ją ci, co coś stracili?"

Nie wiem, czyje to były słowa.

Ale zabrzmiały w mojej głowie wyraźnie, jakbym usłyszała je teraz.

- Ma pan wizję Cryo, prawda? - zwróciłam mu uwagę.

- Tak. Czemu pytasz?

- Co pan stracił? - spytałam i miałam wrażenie, że powietrze stało się chłodniejsze.

Albedo zastygł z Klee na rękach. Kaeya patrzył na mnie, jakbym przynajmniej dźgnęła go moim mieczem.

- Nic takiego - odpowiedział, biorąc mnie na ręce i wciskając papiery jakiemuś przechodzącemu obok rycerzowi. - Zanieś to Amber, chciała poważnego zadania, to teraz je dostanie.

- Ale kapitanie Kaeya...

- Och, naprawdę planujesz się ze mną kłócić? - Kaeya zaśmiał się i zagarnął Albedo ramieniem. - Wychodzimy teraz z kapitanem Albedo, Klee i jej nową przyjaciółką.

- Ale...

- Miłego dnia~! - Kaeya pomachał mu na pożegnanie, przez co musiałam się mocniej go złapać.

Poszliśmy nad rzekę. Zapomniałam już, jaki sens miała cała moja wyprawa.

Ważniejsza była obecność Klee, która może i mówiła głośno, ale jej pozytywne nastawienie do wszystkiego sprawiały, że sama miałam ochotę biegać i skakać.

Ewentualnie zasłonić Kaeyi twarz tym jego śmiesznym futrem, które nosił na ramionach.

- A teraz czas sprawić, że ryby będą miały wybuchową zabawę! - zawołała Klee, korzystając z okazji, że Albedo zajął się swoim szkicownikiem, a Kaeya próbował wydostać się spod własnego futra.

Wszyscy troje spojrzeliśmy na Klee w momencie, kiedy wrzuciła wielkiego pluszaka do rzeki.

- Cholera - Kaeya stworzył ścianę z lodu między nami, a rzeką. Wybuch jednak rozbił ją na kawałki.

Chwilę później ja i Albedo byliśmy mokrzy i przygnieceni do trawy równie mokrym Kaeyą, który nas osłonił.

- Rysunki mi się zmoczyły... - mruknął Albedo, patrząc na swój szkicownik.

- Masz priorytety... - Kaeya podniósł się i wstał. - Klee!

Klee również była mokra. Podbiegła do nas, trzymając usmażoną rybę na patyku, lekko już podgryzioną.

- Fajna zabawa, prawda? - zachichotała, pomagając mi wstać i podała mi drugą rybkę. - Proszę~!

- Nie mam zmysłu smaku - oznajmiłam. - Ale dziękuję.

- A czujesz, jak coś chrupie? - spytała Klee.

- Tak.

- To możesz ją schrupać! - zawołała Klee, uśmiechając się promiennie.

- Klee - Kaeya spojrzał na nią, wyciskając swoją pelerynę. - Mówię do ciebie.

Klee podniosła na niego wzrok.

- Hm?

- Co mówiliśmy o bombach?

- Że do jeziora tylko małe, żeby nie zrobić nikomu krzywdy - odparła Klee.

- A co zrobiłaś?

- Ale to rzeka, nie jezioro!

Kaeya westchnął ciężko i roztrzepał jej mokre włosy. Albedo zdawał się być myślami w innym świecie, zajęty osuszaniem swojego notatnika za pomocą alchemii.

Wieczorem Doktor Baizhu znowu na mnie krzyczał. Mało mnie to obchodziło.

Nie pamiętałam, co robiłam w Mondstadt, ani imion osób, które spotkałam.

Ale zapamiętałam blondwłosą dziewczynkę o jasnoczerwonych oczach i jej śmiech.

Od tamtego czasu minęło już pół roku. Qiqi zaczęła wymykać się z Liyue, żeby samej chodzić do Mondstadt. Dawała sobie takie polecenia. I wykonywała je.

Bo, z dziwnego i niezrozumiałego dla niej powodu, Klee stała się jedyną osobą, z której zapamiętaniem nie miała żadnego problemu.

Nawet jeśli za każdym razem zapominała jej imię.

The end

niedziela, 11 kwietnia 2021

Memories of Snowflake VI

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Nawet nie pamiętałam, że w tym rozdziale są akurat te dwa zestawy, ale wygląda na to, że to rozdział specjalnie dla Shishuu. XD


Notatka dwunasta: Ciepło


Dzień był upalny. Najlepiej siedziałabym cały czas w jeziorze.

- Xingqiu! Mam cię poszczuć marchewkami, czy co?!

Spojrzałam w tamtą stronę. Chłopiec z błękitnymi włosami i o oczach, które miały chyba jeszcze jaśniejszy odcień, złapał właśnie drugiego... chłopca... za ramiona.

Szczerze mówiąc, nie byłam pewna, czy to drugie dziecko było chłopcem czy dziewczynką. Miało granatowe włosy i złote oczy. Tyle mogłam o nim powiedzieć.

- Hehe, czyżbyś się przegrzał, Chongyun? - spytało, chichocząc.

- Wrzucę cię do wody, przysięgam! - zawołał Chongyun, popychając Xingqiu w stronę oczka wodnego.

- Czyli nie dodawać do lodów chili? - spytała dziewczynka, której wcześniej nie zauważyłam.

Była ode mnie niższa, miała tak ciemnogranatowe włosy, że prawie wręcz czarne, splecione w dwa cienkie warkocze. Złotooka, nieco pulchna.

- Możesz dodawać chili - powiedział Chongyun spokojnie, po czym wepchnął Xingqiu do wody. - Ale on niech mi nie wmawia, że to truskawki!

Xingqiu wypluł wodę i znowu zaczął się śmiać.

- Xiangling, masz lody bez chili, żebym się nie przegrzał? Jeszcze bardziej? - spytał Chongyun, a ona podała mu jakieś w kolorze jego włosów.

- Miętowe - oznajmiła, uśmiechając się promiennie i przeniosła na mnie wzrok. - Też chcesz, dziewczynko?

Podała mi jednego.

Był zimny, ale nie poczułam jego smaku, jak zwykle.

Xingqiu wyszedł z wody, nadal chichocząc.

Wieczorem już nie pamiętałam, jak brzmiał jego śmiech.


Notatka trzynasta: Gildia


Doktor Baizhu potrzebował czegoś od członka Gildii Poszukiwaczy Przygód. Nie wiem, czego dokładnie, bo zapisał wszystko w liście i wysłał mnie, bym dostarczyła to temu mężczyźnie.

Od kobiety o imieniu Lan dowiedziałam się, że aktualnie przebywa w Mondstadt.

Ach, cudownie. Znowu to miasto.

Kiedy szłam w kierunku Mondstadt, coś na mnie wpadło. Chłopiec. Jasnozielone oczy, popielate włosy. Lekko ciemniejsza karnacja.

Hm?

Zamrugałam.

Ciemna karnacja. Gdzieś już widziałam ciemną karnację...

Jeszcze ciemniejszą...

- Oj, przepraszam - chłopiec zaśmiał się nerwowo, wstał i przewrócił się ponownie.

Chyba jest niezdarny.

Postanowiłam dać sobie polecenie, by mu pomóc.

Podałam mu rękę. Wstał, zachwiał się i przewrócił się na mnie.

Westchnęłam ciężko.

- Przepraszam... - jęknął chłopiec.

Za trzecim razem udało nam się w końcu podnieść.

- Jesteś cierpliwa - stwierdził chłopiec.

- Nie, jestem Qiqi - odparłam. - I jestem zombie.

- Zombie? Wooow! - chłopiec spojrzał na mnie tak, jakbym przynajmniej była jednym z Archonów. - Ja jestem Bennett, miło mi cię poznać!

Bennett podskoczył z radości i znowu się wywrócił.

...nie wytrzymam.

- Hehe - Bennett wstał i otrzepał się z piasku. - Czyli spotkałem dzisiaj anioła i zombie?

- Mówiłam ci, mój drogi przyjacielu, że nie jestem aniołem - oznajmiła dziewczynka, podchodząc do nas.

Miała jasnozielone oczy, na które opadała jej blond grzywka. Lewego oka nie widziałam wcale, więc równie dobrze mogło być nawet fioletowe.

- To jest Amy - przedstawił ją Bennett.

- Nie jestem Amy - oburzyła się dziewczynka. - Jestem Fischl von Luftschloss Narfidort, Prinzessin der Verurteilung i muszę cię uprzejmie uświadomić, że...

Amy mówiła dalej, ale nie zrozumiałam absolutnie nic.

Wieczorem nie pamiętałam już ani jednego słowa.

sobota, 10 kwietnia 2021

Memories of Snowflake V

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Czy powinnam dodać ostrzeżenie na temat kwestii na samym końcu?


Notatka jedenasta: Lampki


Moje ulubione zajęcie. Szukanie kwiatków dla Doktora Baizhu w Mondstadt. Powinnam zapisać sobie w notatniku, że to takie moje hobby.

Swoją drogą, zalałam ostatnio notatnik mlekiem kokosowym i kilka ostatnich kartek mi się posklejało ze sobą...

Tym razem dałam sobie polecenie, by wyruszyć po te świecące kwiatki o takiej porze, żeby być w Mondstadt tuż przed zmrokiem.

Zmierzchało, gdy dotarłam na miejsce. W Wolvendom zobaczyłam dwie dziewczynki - jedną może trochę starszą od mojego ciała, drugą młodszą. Starsza była wyższa ode mnie, miała ciemnobrązowe włosy i złote oczy. Młodsza była zielonooka, a jej włosy miały bardzo jasny odcień fioletu.

- Powinnyśmy już iść, moi rodzice zaczną mnie niedługo szukać - powiedziała młodsza do starszej. - Amber!

- Nie chcesz zobaczyć wilków? - spytała Amber, uśmiechając się promiennie. - Powinny się niedługo pojawić.

- Nie chcę - odparła młodsza. - Chcę iść do domu, muszę się pouczyć, jeśli chcę być mądra.

- Ja się nie uczyłam i jestem mądra.

- Polemizowałabym.

- Noelle!

W tym momencie mnie zauważyły.

- Kim jesteś? - spytała Amber, podchodząc do mnie. - Ja jestem Amber, a to Noelle. A ty?

- Jestem Qiqi. Jestem zombie - odparłam, a Amber złapała mnie za ręce.

- To jeszcze lepsze niż wilki! - zawołała. - Ale masz zimne dłonie, wow~!

- Przepraszam za nią, ona już tak ma - Noelle zaśmiała się, lekko zawstydzona.

Było już ciemno. Lampki zaczęły świecić i teraz widziałam je idealnie.

- Muszę zbierać lampki - oznajmiłam, wyrywając się Amber.

I wtedy zobaczyłam blask ognia.

- A wy co tu robicie o tej porze? Dzieciom nie wolno chodzić tak późno po lesie - usłyszałam głos, który skądś kojarzyłam, ale nie pamiętałam go.

Nastoletni chłopak w uniformie Rycerzy Favoniusa podszedł do nas, trzymając kulę ognia na dłoni i używając jej niczym pochodni.

- Dobry wieczór, sir - Amber zasalutowała. - Chciałam zgłosić, że pragnęłyśmy z Noelle zobaczyć wilki...

- Ty chciałaś, ja chciałam czytać książkę... - westchnęła Noelle.

- Czyli znowu wciągasz kogoś w swoje niecne plany, hm? - usłyszałam głos za plecami, a na ramionach Amber ktoś zacisnął dłonie.

Podniosłam wzrok. Drugi młody rycerz przeniósł na mnie wzrok. Jego oczy rozszerzyły się nieco. Zmarszczył brwi.

- Sir Kaeya! Miałeś mnie tak więcej nie straszyć! - Amber odwróciła się do niego gwałtownie. - Dobrze, dobrze, już idziemy. Noelle, chodź, bo ci dwaj zaraz wpędzą nas w prawdziwe kłopoty.

Złapała młodszą dziewczynkę za rękę i uciekła.

- Wracajcie tutaj, miasto jest w drugą stronę! - Diluc pobiegł za nimi, zostawiając mnie z Kaeyą samą.

- Qiqi - Kaeya stanął przede mną.

Był wyższy ode mnie o głowę, albo i nawet więcej.

Kucnął przede mną.

Jego źrenice były dziwne. Diamentowe.

A oczy mroźne, jak moja moc.

- Powinnaś mnie wtedy zostawić w tej rzece - pogłaskał mnie po głowie. - Powinienem był się utopić...

Spojrzał w stronę miasta i usiadł na trawie.

- Naprawdę się nie starzejesz, co? - spytał, uśmiechając się smutno.

Usiadłam obok niego.

- Znasz mnie?

Wyglądał na zaskoczonego. A po chwili zmarkotniał jeszcze bardziej.

- Masz problemy z pamięcią - bardziej stwierdził, niż spytał. - Powiedz... Czy jeśli ktoś ci bliski kazałby ci zniszczyć coś, co kochasz, zrobiłabyś to?

- To zależy, czy dałabym sobie takie polecenie - odparłam. - Jeśli bym sobie nie dała, to bym nie musiała tego zrobić.

- Ach tak - Kaeya westchnął. - Nie wiem, komu być wiernym, Qiqi. Ojczyźnie czy ludziom, którzy mnie kochają.

- Nie wiem - wzruszyłam ramionami i wstałam. - Muszę nazbierać lampek. Rano nie będzie ich widać.

- Pomogę ci - Kaeya podniósł się i zaczął zbierać lampki razem ze mną.

Po chwili miałam już pełny koszyk.

- Dziękuję - uśmiechnęłam się do niego. - Muszę już iść. Doktor Baizhu czeka na te kwiaty.

Odwróciłam się. Kaeya zatrzymał mnie na chwilę.

- Masz wizję Cryo, prawda? - spytał. - To prawda, że dostają ją ci, co coś stracili?

- Nie wiem - spojrzałam na niego przez ramię. - A co?

- Tak się zastanawiałem, co ty straciłaś - wyjaśnił.

- Czy to nie oczywiste? - spytałam. - Życie.

Kaeya spojrzał na mnie i uśmiechnął się, czochrając mi włosy.

- Nawet nie wiesz, ile bym dał, żeby się z tobą zamienić.

Rano już nie pamiętałam tej rozmowy.

piątek, 9 kwietnia 2021

Memories of Snowflake IV

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Przetłumaczenie "cocogoat" na polski okazało się nie być takie trudne.



Notatka siódma: Zimno


Dragonspine to bardzo nieprzyjemna część Teyvat. Jest tam okropnie zimno, więc Doktor Baizhu nie przepada za zapuszczaniem się w tamte tereny.

Mi tam chłód nie przeszkadzał ani trochę, kiedy poszłam szukać agatów. Takich czerwonych kamieni.

Zbierałam je, kiedy poczułam na sobie czyjś wzrok. Odwróciłam się i zobaczyłam osobę, która mogła być zarówno młodym nastolatkiem albo dorosłym mężczyzną. Nie potrafiłam określić jego wieku. Wiedziałam jedynie, że ma jasne włosy i turkusowe oczy.

I że mimo mrozu, nie widziałam jego oddechu.

Ten młodzieniec podszedł do mnie i pochylił się nade mną.

- Jestem Qiqi. Jestem zombie. Kim ty jesteś? - spytałam.

Wyrwał mi włos z głowy i szepnął coś, co sprawiło, że włos zmienił się w czarnego motyla, którego skrzydła były pokryte krwią.

- Kimś równie nadnaturalnym jak ty - odparł. - Na imię mi Albedo. Naprawdę jesteś zombie. Fascynujące.

- Albedo! - usłyszałam ostry głos i przeniosłam wzrok na kobietę, która nam się przyglądała.

Było w niej coś niepokojącego.

- Co znalazłeś? - spytała, nawet na mnie nie patrząc.

- Zombie - odpowiedział Albedo. - Ale takie... Niesamowite. Wygląda na to, że samo sobie daje rozkazy.

- Hm? - kobieta przyjrzała mi się. W jej oczach widziałam coś, co przyprawiało mnie o dreszcze. Złapała mnie za policzek.

- Rhine? Co robisz? - spytała druga kobieta, która do nas podeszła.

Zaokrąglenie pod jej płaszczem mogło oznaczać tylko jedno.

- Znaleźliśmy zombie. I to takie idealne - odparła Rhine. - Swoją drogą, to ja powinnam cię spytać, co tu robisz, Alice. Nie powinnaś przychodzić tutaj w twoim stanie.

- Oj tam - Alice machnęła ręką. - A ty nie traktuj tego słodkiego zombie jak jakiegoś obiektu doświadczalnego, bo być może twój następny eksperyment wybuchnie, hihi~

Rhine puściła mnie i wyprostowała się.

- Robota adeptów, prawda? - spytała, patrząc mi prosto w oczy.

- Tak - przyznałam.

Albedo podniósł moją rękę i przyjrzał się dłoni.

- A paznokcie normalnie masz czarne, czy to lakier?

Zamroziłam mu palce. Nawet nie mrugnął.

- Nie czujesz bólu? - zdziwiłam się.

- Czuję. Ale czy powinienem na to zareagować? - spytał, patrząc na mnie z uwagą.

Rhine i Alice westchnęły ciężko.

Wieczorem już nie pamiętałam, dlaczego.


Notatka ósma: Astry


Tak, definitywnie powinnam przeprowadzić się do Mondstadt. Już nie pamiętam, ile razy byłam tam wysyłana, głównie po kwiaty.

Dosłownie nie pamiętam.

Westchnęłam ciężko, zbierając astry, które rosną jedynie w wietrznych miejscach, kiedy usłyszałam kroki. Zielonowłosa, złotooka dziewczynka z koszykiem również zbierała kwiaty. Spojrzała na mnie znad okularów i struchlała, po czym usiłowała uciec, ale się przewróciła.

Wstałam, trzymając swój koszyk. Dziewczynka siedziała na trawie, wyraźnie speszona.

- Jestem Qiqi. Jestem zombie - podałam jej dłoń. - Pomogę ci wstać. Dałam sobie takie polecenie.

Dziewczynka złapała moją dłoń, wstała, podziękowała cicho i uciekła.

Wieczorem zdałam sobie sprawę, że nie zapytałam jej nawet o imię.


Notatka dziewiąta: Muzyka


Szłam akurat kupić posiłek dla Doktora Baizhu, gdy zobaczyłam małą dziewczynkę. Miała ciemną karnację, bursztynowe oczy i ciemnobrązowe oczy. Siedziała przy źródełku i uderzała rytmicznie pałeczkami w garnek.

- Co robisz? - spytałam, na co ona spojrzała na mnie i uśmiechnęła się promiennie, pokazując światu swoje szczerbate zęby.

- Muzykę! - zawołała i zaczęła walić w garnek tak mocno, że połamała pałeczki. - Bum! Wielki finał! Xinyan dała kolejny występ, publika ją kocha!

I zaczęła krzyczeć, jakby coś ją bolało.

Zamrugałam.

Chyba nie do końca rozumiem niektóre osoby.

Wieczorem ten hałas był jedynym wspomnieniem, które zostało w moim umyśle.


Notatka dziesiąta: Gwiazdy


Wracałam do apteki, gdy spotkałam dziewczynkę. Patrzyła w niebo, jakby nad czymś intensywnie rozmyślała, obserwując gwiazdy.

 - Jesteś martwa - powiedziała nagle, kiedy przechodziłam obok niej. - Od kilkuset lat.

Spojrzałam na nią. Miała bladozielone oczy i czarne włosy.

 - Kim jesteś? - spytałam. - Ja jestem...

 - Qiqi. Zombie. Wiem - uśmiechnęła się. - Mona. Tyle musisz wiedzieć.

Westchnęłam i ruszyłam w dalszą drogę.

 - Mleko kokosowe nie jest z kokozy, na bogów! - zawołała nagle.

 - Nie? - zdziwiłam się, odwracając się.

 - Oczywiście, że nie! - Mona pokręciła głową. - Orzechy kokosowe rosną na drzewach. Jak je rozłupiesz, to ze środka wypłynie mleko. Nie istnieje coś takiego jak kokoza.

Patrzyłam na nią z zaciekawieniem.

 - Powinnam to sobie zapisać - stwierdziłam.

 - Powinnaś. Bo inaczej wpędzisz Rex Lapisa w zakłopotanie - oznajmiła Mona i poszła.

Wieczorem zapomniałam już, o czym mówiła.

sobota, 3 kwietnia 2021

Memories of Snowflake III

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: Podejrzewam, że większość fandomu ma ze mnie śmiech przez ilość Donny w moich fikach.


Notatka czwarta: Łopian


Doktor Baizhu potrzebował łopianu. Łopian rósł jedynie w Mondstadt, a nigdzie indziej nie mógł go dostać, więc ruszyłam w drogę mniej więcej w południe.

Gdy już skończyłam zbierać te dziwne jagody, było już prawie ciemno. Usłyszałam wycie wilków.

Odwróciłam się. Dwie pary wilczych oczu wpatrywały się we mnie. Zwierzęta warczały, a pomiędzy nimi siedział mały chłopiec, trzymając w ręce coś, co wyglądało jak sztylet.

- Jestem Qiqi. Jestem zombie. Tylko zbieram kwiaty - oznajmiłam, zaciskając palce na koszyku.

Chłopiec podszedł do mnie i mnie obwąchał. Położyłam dłoń na jego głowie i pogłaskałam go.

Spłoszył się i uciekł. Wilki pobiegły za nim. Jedyne, co zdążyłam zaobserwować w ciemnościach, to że jego włosy były szare, jak wilcze futro.

Wieczorem nie mogłam sobie przypomnieć nawet koloru jego oczu.


Notatka piąta: Książki


Znów trafiłam do Mondstadt. Miałam przynieść Doktorowi Baizhu kilka książek z tamtejszej biblioteki.

Natknęłam się na młodą dziewczynę, może czternastoletnią. Szła z pięcioma grubymi tomami, ledwie je niosąc.

Wzięłam jeden z nich. Spojrzała na mnie zaskoczona.

- Chcesz mi pomóc, słoneczko? - spytała, uśmiechając się czule.

Miała jasnobrązowe włosy i niesamowicie zielone oczy.

- Dałam sobie takie polecenie - odparłam, trzymając książkę.

- Dziękuję - powiedziała, idąc w stronę biurka bibliotekarza, a jej fioletowa sukienka w różyczki falowała w takt jej kroków.

Poszłam za nią.

- Te pięć książek poproszę - powiedziała, a stary bibliotekarz, przysypiający przy biurku, podniósł na nią wzrok.

- Masz kartę, dziecko? - spytał.

- Tutaj - wyjęła kawałek tekturki z kieszeni na przodzie sukienki. Bibliotekarz skinął głową.

- To twoja siostra, Liso? - zapytał, patrząc na mnie.

- Jestem Qiqi. Jestem zombie - oznajmiłam.

Spojrzeli na mnie oboje.

- Och, czy wszystkie zombie są takie słodkie? - spytała Lisa. - Dziękuję ci za pomoc, słoneczko. Jak będę starsza, może napiszę o tobie książkę.

Wtedy przypomniałam sobie swoje zadanie.

- Doktor Baizhu z Liyue przysłał mnie tutaj, bym wypożyczyła dla niego kilka książek - oznajmiłam.

- Jakie? - spytał bibliotekarz.

Podałam mu listę.

- Dobrze. Liso, pomóż znaleźć Qiqi te książki, ja już jestem na to za stary - westchnął bibliotekarz.

- Oczywiście - Lisa złapała mnie za rękę. - Tak z ciekawości, malutka, ile masz lat?

- Nie pamiętam dokładnie, ale kilkaset - odparłam.

- Ja mam piętnaście - oznajmiła. - Nie przeszkadza ci, że traktuję cię jak dziecko?

- Nie.

Podała mi książki, o które prosił Doktor Baizhu.

- Jesteś urocza, pamiętaj o tym - powiedziała, odsuwając mój znak zaklinający i pocałowała mnie w czoło. Pachniała różami.

Wieczorem już nie pamiętałam tego zapachu.


Notatka szósta: Dmuchawce


Doktor Baizhu wysłał mnie po dmuchawce do Mondstadt. Może powinnam się przeprowadzić do tego miasta, skoro tak często w nim bywam?

Fakt faktem, zbierałam dmuchawce do koszyka, gdy usłyszałam głos.

- Qiqi!

Odwróciłam się.

Chłopiec o oliwkowej cerze i diamentowych źrenicach przewrócił mnie na trawę, przytulając mnie.

- Kim jesteś? - spytałam. - Skąd znasz moje imię?

Chłopiec zastygł w bezruchu.

- Nie pamiętasz mnie? - jego głos był cichy.

Smutny.

- Mam słabą pamięć - odparłam, odsuwając go od siebie.

- Wyciągnęłaś mnie z rzeki - oznajmił. - Mam na imię Kaeya.

Wyjęłam swój notatnik i przejrzałam go pospiesznie.

Ach.

Młodszy brat małego podpalacza.

- Zbierałam kalie - schowałam swój notatnik i uśmiechnęłam się lekko. - Już wiem.

Odwzajemnił uśmiech.

- Kaeya? - Diluc podszedł do nas, razem z trzema dziewczynkami. - O, cześć, Qiqi.

- Qiqi? - powtórzyła jedna z nich. Była w podobnym wieku, co ci yin-yang bracia. - Jestem Jean, a ty?

Szaroniebieskie oczy, blond włosy, czarna opaska na głowie. Wyższa od reszty, przynajmniej na razie.

- Jestem Qiqi. Jestem zombie - oznajmiłam, dopiero teraz zwracając uwagę na fakt, że Kaeya położył się na moich udach.

Kot czy co?

- Zombie?! - pisnęła dziewczynka bardzo podobna do Jean. Miała białą jak śnieg sukienkę i włosy splecione w dwa mysie ogonki.

- Nie bój się, Barbaro - Jean poklepała ją po głowie. - Popatrz, Donna jest tylko trochę od ciebie starsza, a się nie boi.

Spojrzałam na ostatnią dziewczynkę. Rzeczywiście była w wieku między Jean i Barbarą. Brązowowłosa z ciemnoniebieskimi oczami.

- Nie boję się niczego, kiedy wiem, że mnie obronicie - oznajmiła, ale nie patrzyła na Jean, tylko na Diluka.

- Qiqi nie jest zła, Qiqi raz uratowała Kaeyę - Diluc uśmiechnął się promiennie.

Tymczasem jego brat zasnął. Czułam ciepło bijące od jego ciała.

Z jednej strony przyjemne. Z drugiej nie.

Wieczorem i tak już tego nie pamiętałam.

piątek, 2 kwietnia 2021

Memories of Snowflake II

Uniwersum: Genshin Impact

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"

Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony

Notka autorska: I znowu zapomniałam o wrzucaniu fika. Norma.


Notatka trzecia: Kalie


Doktor Baizhu wysłał mnie do Mondstadt. Dałam sobie polecenie, by iść tam i wrócić przed zmierzchem.

Tylko tam rosły kalie. Takie kwiatki, których potrzebował. Chciał je kupić w kwiaciarni, ale ich nie było.

Zbierałam kalie na brzegu, gdy usłyszałam tupot stóp. Podniosłam wzrok. Mały chłopiec biegł po ścieżce i z uśmiechem na twarzy podpalał kolejne drzewa, jakby to była najlepsza zabawa.

Westchnęłam i zgasiłam drzewa za pomocą mojej Cryo wizji. Nie cierpię Pyro, robi się przez to zbyt ciepło.

Chłopiec zatrzymał się i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

- Czemu popsułaś mi zabawę? - spytał, podchodząc do mnie.

Był ode mnie niższy o głowę.

- Bo jesteś niegrzeczny - odparłam.

Chłopiec struchlał.

- Brzmisz jak Adelinde - mruknął i rozejrzał się. - Ej, nie widziałaś może mojego brata?

Przyjrzałam się chłopcu. Miał bardzo bladą cerę, karmazynowe oczy i szkarłatne włosy.

Jego brat musi wyglądać podobnie, prawda?

- Nie - odparłam, wracając do zbierania kalii.

Chłopiec przestąpił z nogi na nogę.

- Na pewno? Ma takie turkusowe włosy i ciemną cerę - wyjaśnił. - I takie niesamowite oczy. Niebiesko-liliowe, czy jakoś tak. Ja je wolę nazywać mroźnymi.

Dopiero wtedy zorientowałam się, że nadal do mnie mówi. A wydawało mi się, że sama wyobrażam sobie wygląd drugiego chłopca.

Zmarszczyłam brwi. Ja chyba... Widziałam kogoś takiego.

Wstałam, trzymając koszyk za rączkę.

Mgliste wspomnienie. Mały chłopiec biegnący za jaszczurką po płyciźnie. Włosy do ramion o barwie ciemnego turkusu. Oliwkowa cera. Nie pamiętam jego twarzy, ale chyba był podobnie ubrany do tego małego podpalacza.

- Chyba... Wiem, o kim mówisz - powiedziałam cicho.

Minęłam go, gdy szłam po kalie. Ale gdzie jest teraz?

- Jak tata się dowie, że znowu go zgubiłem, będzie zły - mruknął chłopiec.

Dwóch chłopców.

Ugh...

- Jak masz na imię? - spytałam, łapiąc go za rękę i ciągnąc za sobą.

Czemu robię za niańkę?

- Diluc - odparł.

I tak tego nie zapamiętam, ale zawsze mogę sobie zapisać.

- Jestem Qiqi. Jestem zombie - oznajmiłam, a on prawie mi się wyrwał.

- Zombie są złe! Trzeba je zakopać! - zawołał.

Irytujący chłopiec.

- Ćśśś, szukamy twojego brata - odpowiedziałam spokojnie, idąc po płyciźnie.

Kolejne mgliste wspomnienie. Wpadłam kiedyś do wody. Umiałam pływać, więc się nie utopiłam, ale... Ludzie bliscy dla mnie bali się o mnie.

Podałam Dilukowi koszyk.

- Czekaj tu - weszłam do wody i tak, jak podejrzewałam, napotkałam na duży spadek terenu.

Zanurkowałam.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to biała koszulka i równie białe, długie skarpety. Gdyby nie to, ten chłopiec byłby ze swoją aparycją i błękitno-granatową kolorystyką ubrań trudny do znalezienia pod wodą.

Złapałam go za kamizelkę i pociągnęłam za sobą.

- Kaeya! - Diluc wypuścił koszyk z rąk i podbiegł do swojego brata, który zaczął się krztusić, gdy tylko wyciągnęłam go na brzeg.

Kaeya?

Nie brzmi jak imię z Mondstadt.

Ten chłopiec ogólnie nie wyglądał jak ktoś z Mondstadt. Ludzie z Mondstadt są raczej bladzi. Tak twierdzą moje notatki.

Poza tym, gdy otworzył oczy, zobaczyłam, że jego źrenice nie były normalne.

Były diamentowe.

A tęczówki rzeczywiście były mroźne. Kojarzyły mi się z moją wizją.

- Diluc! Kaeya! Co wy robicie tak daleko od domu?! - podbiegł do nas mężczyzna.

Wyglądał jak ktoś o równie marnej kondycji fizycznej, co Doktor Baizhu.

- Co się stało? Kaeya? - mężczyzna kucnął przy swoim synu, zauważając, że jest mokry.

Spojrzał na mnie.

- Kim jesteś? - spytał.

- Jestem Qiqi. Jestem zombie - odparłam.

Mężczyzna wstał, biorąc nadal słabego Kaeyę na ręce.

- Co mu zrobiłaś? - spytał chłodnym tonem.

Diluc złapał go za krawędź płaszcza.

- On wpadł do rzeki, tato. Qiqi go wyciągnęła, pomogła mu - powiedział stanowczo. - Miałem go chronić, a znowu go zgubiłem...

Mężczyzna spojrzał na niego, a potem na mnie.

- Chodź do nas, Qiqi. Ogrzejesz się przy kominku i zjesz coś smacznego - uśmiechnął się do mnie.

Wzięłam koszyk z kaliami i pokręciłam głową.

- Przez ciepło źle się czuję, a zmysłu smaku nie mam - oznajmiłam. - I muszę już iść, bo dałam sobie polecenie, że wrócę przed zmrokiem.

Odwróciłam się i nagle poczułam, jak ktoś przytula mnie od tyłu.

To było bardzo przyjemne.

- Dziękuję - usłyszałam głos, który nie należał ani do Diluka, ani do jego i Kaeyi ojca.

Wieczorem już nie pamiętałam, jak brzmiał.