Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: dramat
Ostrzeżenia: śmierć
Notka autorska: Znalazłam to opowiadanie przez przypadek, trochę przerobiłam, naprawiłam i ta dam, jest. Tym razem zwykłe opowiadanie, nie historyjka o ciotach i niedorozwojach. ^^
Stoję nad tobą i patrzę na twoją uśpioną twarz. Biel twoich ubrań wydaje się jaśniejsza od śniegu, który powoli zaczyna prószyć. Mamy w końcu początek marca, prawda?
Twoje włosy rozsypały się na poduszce, równie białej, co śnieg, lecz ciemniejszej od twych ubrań. Może jesteś aniołem? Na twojej twarzy maluje się nikły cień uśmiechu. Jak wtedy, gdy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Byliśmy wtedy dziećmi, pamiętasz? Jednak drzwi do dorosłości zamknęły się już za nami i przeszłość nie ma już znaczenia.
Lecz ogromne znaczenie wciąż mają choroby. I twoje serce żyło z nią, na przekór niej, przez wiele lat. Aż w końcu nie wytrzymało wysiłku związanego z porodem i pękło. Zatrzymało się.
Nie żyjesz.
Twój mąż stoi z waszą córką. Dziewczynka ma oczy po tobie, wiesz? Całuję cię w czoło i znów czuję łzy w kącikach ust. Prostuję się i odchodzę w końcu od twojej trumny.
Głos ukochanej osoby jest ostatnim, co słyszę przed osunięciem się w ciemność.
Kiedy się budzę, jestem już w domu. Siadam na łóżku i posłusznie biorę do rąk podawaną mi w tym momencie szklankę wody.
- Dlaczego dobrzy ludzie odchodzą tak szybko? - pytam, patrząc w oczy, które są tak samo smutne, jak moje.
- Jak jesteś na łące, które kwiaty zrywasz najpierw? - słyszę pytanie. Dziwię się lekko, bo nie wiem, o co chodzi.
- Te najładniejsze... - odpowiadam w końcu.
- No właśnie - moja miłość życia uśmiecha się smutno.
Przynajmniej jej nie straciłem, ale przyjaźni z tobą nikt mi nie zastąpi.
Drugi tak samo piękny, biały kwiat po prostu nie istnieje.
The end