Zespół: DIV
Pairing: Chobi&Chisa
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka
autorska: To tak z okazji dzisiejszego dnia wstawiam fika, którego
napisałam w tym tygodniu. Pisało mi się go świetnie, a Chobi jest według
mnie idealnym narratorem. Podejrzewam, że więcej fików z tym shipem
powstanie. Także, miłego czytania. :)Ps. Dla niezorientowanych, Chisa ma urodziny~
Kiedy budzę się rano, ty jeszcze śpisz. Z twarzą wtuloną w poduszkę, praktycznie cały przykryty kołdrą, aż po czubek nosa. Całuję cię w czoło i wstaję, a ty tylko przekręcasz się nieco i mruczysz coś przez sen.
Zarzucam na siebie szlafrok i idę do kuchni. Wstawiam wodę i siadam na parapecie. Czekam.
Zalewam kawę, a ty stajesz akurat w drzwiach. Roztrzepany, zaspany i kompletnie nieogarnięty. Patrzysz, jak zalewam ci
tę twoją zieloną herbatę z pigwą, którą pijesz codziennie rano.
Uśmiechasz się. Siadasz na blacie, ja wracam na swój parapet i przez
chwilę panuje cisza. Dopóki nie mrukniesz czegoś w stylu "I znowu
poparzyłem sobie język.". Norma. Wtedy zaczynamy rozmawiać. Tak, jakby
twoje marudzenie było sygnałem startowym.
Nasza
rozmowa trwa do momentu, kiedy nie wypiję kawy do końca, nie zeskoczę z
parapetu i nie pójdę odstawić kubka do zlewu. Wtedy milkniesz na
chwilę, dopijając herbatę, stajesz obok mnie, stawiasz kubek obok mojego
i zazwyczaj w jakiś sposób mi się psocisz. Potem uciekasz do sypialni, a
ja cię gonię jak niesforne dziecko, które zaczepiło rodzica przy
zmywaniu naczyń. Łapię
cię wpół, gdy próbujesz zamknąć mi drzwi przed nosem i po krótkiej
głupawce połączonej z zabawną szarpaniną, lądujesz pode mną na łóżku,
chichocząc jak rasowe uke, którym nota bene jesteś.
Wciąż się śmiejąc, organizujemy sobie jakiś dziki bieg do łazienki. Zazwyczaj wygrywasz, chyba, że w nocy nie dałem ci spać.
Wtedy po prostu daję ci fory. Musisz wygrać. Ja tak chcę. Uwielbiam
bowiem, jak się śmiejesz, kiedy znowu wytykasz mi, że przegrałem.
Uwielbiam twój śmiech.
Kiedy
już obaj jesteśmy gotowi do wyjścia, nie braknie moich komentarzy na
temat twojego ubioru, na co ty odgryzasz się zawsze tym samym, zawsze
wytknięciem mi, jak grube są podeszwy w moich butach. Powinienem się do
tego przyzwyczaić, ale i tak mnie to z lekka irytuje.
Idziemy
na próbę. Jesteśmy pierwsi, reszta zawsze się spóźnia. Zazwyczaj to
daje ci kolejne okazje do droczenia się ze mną, co najczęściej kończy
się tym, że przeginasz. Ale jestem cierpliwy, udaję, że tego nie słyszę.
Na
próbie zapominam, że się na ciebie skrycie gniewam. Dajesz z siebie
wszystko, czasem nawet za dużo. Martwię się o ciebie, upominam cię, ale
oczywiście mnie nie słuchasz. No bo po co?
Próba
się kończy. Zbieramy swoje rzeczy i wracamy do domu. Jest chłodno, a
tobie jak zwykle jest zimniej ode mnie. Ściągam kurtkę i zarzucam ci na
ramiona. Martwisz się, że zmarznę. Odpowiadam, że przy tobie zawsze jest
mi ciepło. Uśmiechasz się, a ja całuję cię lekko. Gniewałem się na
ciebie? Kiedy?
Wracamy
do domu, a na schodach coś oczywiście zaczyna być nie tak. Mówiłem, że
masz się nie przemęczać? Jak zwykle dostajesz ataku, jak zwykle muszę
cię wziąć na ręce i przenieść przez to jedno półpiętro
do mieszkania. Jak zwykle uspokajasz mnie, że nic ci nie będzie i jak
zwykle pijesz herbatę z przepraszającą miną. I znów się na ciebie
gniewam, znów ci wyrzucam, że kiedyś się wykończysz. Spuszczasz głowę i
wpatrujesz się ni to w swoje dłonie, ni to w kubek, ni to w stół. Nie
wiem, na co patrzysz, nie wiem, czemu zamykasz oczy i nie wiem, czemu
znów muszę ocierać ci policzki, kiedy zaczynasz płakać z bezsilności,
gdy dociera do ciebie, że mam cholerną rację. Przytulam cię do siebie, a
ty się uspokajasz, splatając swoje palce z moimi i mówiąc coś w stylu,
że bicie mojego serca pozwala ci się wyciszyć. Jak zwykle, poetyckość w
każdej dziedzinie.
Znów jest dobrze, gdy siadamy przed telewizorem i organizujemy sobie maraton anime,
zajadając się pizzą i popijając piwo, które tak uwielbiasz. I gdy
zmęczony zasypiasz z głową opartą na moim ramieniu, zapominam o
wszystkim. O twojej złośliwości, o twoim zakręceniu na punkcie dużych
piersi, o tym, że czasem starasz się nie poddawać się aż za bardzo.
Odgarniam ci włosy z twarzy, co cię budzi i patrzysz na mnie z
niezrozumieniem. Wyjaśniam, że czas iść spać. Kiwasz głową i idziesz do
łazienki, zataczając się lekko na ścianę, może ze zmęczenia, a może
jednak wypiłeś o jedno piwo za dużo.
Sprzątam
bałagan, który zrobiliśmy i łapię cię, gdy potykasz się o próg
łazienki, gdy z niej wychodzisz. Mruczysz pod nosem, że to raczej w moim
stylu, a nie w twoim. Odprowadzam cię do sypialni i okrywam kołdrą.
Kiedy wracam, już śpisz, a przynajmniej udajesz. Gaszę światło i wślizguję się pod chłodną pościel.
Obejmuję cię ramieniem w pasie i słyszę, jak chichoczesz cicho. Czyli
jednak udawałeś. Łapiesz mnie za dłoń i tak zasypiasz. Trochę
niewygodnie, ale czego się nie robi dla miłości? Bo mimo wszystko, mimo twoich wad i zbyt wygórowanych wymagań wobec siebie, kocham cię. Nad życie.
The end