Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood
Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Roy Mustang&Riza Hawkeye
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy
Seria: Military Dog and Stray Cat's Strange Friendship
Ostrzeżenia: headcanony, koszmary
Notka autorska: Nie, nie skończyłam jeszcze torturować Roya Mustanga. XD
Słońce czy też inne źródło światła zazwyczaj jest dobrym znakiem. Ale tym razem promienie raziły go w oczy, wręcz go oślepiając.
Piasek wokół niego wydawał się płonąć. Powietrze było gorące, duszące i wręcz można było je kroić. Aż w końcu stanęło w ogniu, zamieniając piasek w szkło, które pękło momentalnie pod jego stopami.
Zaczął spadać. Poczuł dłonie na ramionach i oddech na karku. Czuł zapach zakrzepłej krwi, metaliczny i drażniący. Słyszał w oddali płacz dziecka.
- Nie zdołałeś mnie uratować, co? - usłyszał szept tuż przy uchu.
Nie chciał się odwracać. Wiedział, że zobaczy Hughesa. Martwego. Bo przecież i tak od dawna nie żył.
Ale i tak to zrobił. Hughes był blady, ranny i miał zaschnięte łzy na policzkach. Okulary przekrzywiły się na jego nosie. Jego ciało było lekko przezroczyste.
- Minęło piętnaście lat, co nie? - powiedział spokojnie, zdejmując mu jego własne okulary. - Myślisz, że upodabniając się do mnie, zdołasz cokolwiek zrobić?
Czarne macki wciągnęły go w Bramę. Świat utonął w ciemnościach.
- Mustang!
Pazury Lust przeszyły go na wylot. Czuł, jak jego lewa strona płonie.
- Do cholery, Mustang!
Jego dłonie zacisnęły się z bólu. Znów czuł ostrza przybijające go do podłogi.
- Obudź się!
...co?
- Cholera no, Roy!
Usiadł gwałtownie, pstrykając palcami i zamarł w bezruchu, oddychając ciężko.
Edward Elric spojrzał na palce Roya, które zatrzymały się tuż przed jego twarzą i z rękami wciąż podniesionymi w obronnym geście, spojrzał prosto w oczy Płomiennego Alchemika.
- Wiesz, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nie śpisz w tych swoich rękawiczkach - mruknął Edward. - Ale mógłbyś już wziąć te paluchy.
Roy wstrzymał na chwilę oddech i opuścił rękę. Dopiero wtedy przypomniał sobie, gdzie jest.
Przyjechali z Rizą do dzieci. Roy zaproponował, że zajmie kanapę, chociaż Elricowie próbowali go przekonać, że jest gościem i należy mu się łóżko, ale dali się przekonać, że sypiał w gorszych warunkach. Poza tym, naprawdę nie było aż tak źle. Kanapa była całkiem wygodna, to musiał przyznać.
Tylko sęk w tym, że chyba miał koszmar.
- ...Stalowy - mruknął Roy, nie patrząc na niego.
- Darłeś się - oznajmił Edward. - Przez sen. Przepraszałeś kogoś, chyba Hughesa. Akurat byłem w kuchni, bo mi w gardle zaschło i chciałem się wody napić. Właśnie, może chcesz wody? Bo w końcu sam się nie napiłem. Wolałem najpierw się upewnić, że mi zaraz tu nie spadniesz na podłogę, bo z twoim szczęściem to znowu byś sobie rękę złamał.
Roy tylko przytaknął w odpowiedzi. Edward poszedł do kuchni i wrócił z dwiema szklankami wody, po czym dał jedną Mustangowi.
- Serio się darłeś - mruknął. - I patrz, znowu musiałem cię budzić.
- Uhm - Roy upił wypił pół szklanki duszkiem i mało się nie zakrztusił. Jednocześnie miał ściśnięte gardło, jak i czuł pustynny piasek w ustach.
- Widzisz coś w ogóle bez okularów? - spytał Edward. - W sensie, wiem, że już kilka razy pytałem, ale wiesz, jesteś po czterdziestce, więc wzrok ci pewnie słabnie ze...
- Pada - przerwał mu Roy, patrząc pustym wzrokiem w szklankę.
- Co? - Edward spojrzał przez okno. - Być może. W sumie nie wiem. Musiałbym się upewnić.
- Sam to zrobię - stwierdził Roy, odrzucając koc, zakładając kapcie i idąc w kierunku drzwi.
- Ej, ale jest nieco zimno, czekaj - Edward podbiegł do niego, zgarniając po drodze ich płaszcze. - Czekaj no, zmarzniesz przecież. Hawkeye mnie zamorduje. Winry też mnie zamorduje, bo jeszcze dzieci zarazisz czy coś. Wendy dopiero co miała świnkę, a jak Edwin choruje, to normalnie jest nie do zniesienia. Zachowuje się wtedy tak dziecinnie, że normalnie Maes jest dojrzalszy, a ten dzieciak ma roczek. Lizzie się z niego zawsze śmieje. W sensie z Edwina. Ma to po tobie.
- Jak widać - Roy okrył się płaszczem, który Edward zarzucił mu na ramiona. - Mówiłem, że pada. Idź do środka.
- Hm? - Edward spojrzał na niego, zdezorientowany. - Przecież nie pada. Jest co najwyżej trochę wietrznie.
- Pada - powtórzył Roy jak mantrę, zamykając oczy.
Edward zmarszczył brwi, rozglądając się. Może jeszcze nie do końca się obudził i naprawdę nie mógł zauważyć ani kropli deszczu?
Przeniósł wzrok na Mustanga, który oparł się o ścianę i zasłonił oczy dłonią. Było ciemno, jedynie liche światło z wewnątrz domu i mglisty blask księżyca pozwalały mu cokolwiek widzieć.
I wtedy się zorientował, że ten głupi generał naprawdę... płacze.
- Ty... Ty tak serio? - Edward zamrugał, przypominając sobie, jak bardzo spanikował, kiedy jego własny ojciec się przy nim popłakał.
Ale to było wieki temu. Musiał uspokoić swój znowu szalejący umysł. Nienawidził płakać, ani oglądać czyichś łez, więc jedynie oparł się plecami o ścianę tuż obok Mustanga i spojrzał w gwiazdy.
- Masz rację. Pada - powiedział w końcu, wpatrując się w niebo. - Ale nie myśl, że będę twoją parasolką. Mogę co najwyżej iść ją obudzić.
Roy mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi. Edward poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się nieco złośliwie.
Dziwna była ta ich przyjaźń. Jak wojskowego psa z bezpańskim kotem.
The end