Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

niedziela, 31 marca 2024

Rainy days III

 Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Alphonse Elric&May Chang, Roy Mustang&Riza Hawkeye

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, tragikomedia

Ostrzeżenia: sceny przemocy, headcanony

Notka autorska: MATKO, ZNOWU ZAPOMNIAŁAM. POWINNAM SOBIE USTAWIĆ PRZYPOMNIENIE CZY COŚ.

A nie, to ostatnia część. Nieważne. XD



Minęło kilka dni. Edward nie mógł się zebrać, żeby przyjść do szpitala po tym, jak pierwszy raz pozwolono mu zajrzeć do sali Mustanga.

Roy leżał w łóżku, wyglądając, jakby spał. Ale wszyscy dobrze wiedzieli, że to nie była prawda. Wiedzieli też, że może się nie obudzić.

Nadal był tak przeraźliwie zimny, jak wtedy. Jak gdyby nic nie było w stanie go ogrzać.

A porucznik Hawkeye wcale nie wyglądała, jakby przepłakała całą noc.

Dlatego Edward zastanawiał się, czy nie powinien wrócić do domu. Czy czekanie na to, by ktoś otworzył oczy, kiedy jest w dobrych rękach, miało jakikolwiek sens?

...

Nie no, on musi tam iść.

Kiedy w końcu znalazł się w szpitalu, od razu poszedł do sali, w której leżał Mustang. Stanął w progu i rozejrzał się. Kwiaty, które Falman przyniósł pierwszego dnia, zaczęły nieco więdnąć. Okulary Roya, które musiał nosić mimo przywrócenia mu wzroku przez doktora Marcoh, leżały obok wazonu.

A Roy dalej spał.

Edward westchnął, usiadł obok łóżka i oparł się o swoją cudem odzyskaną rękę.

- Nie za długa ta twoja drzemka, stary egoisto? - spytał Edward, mierząc wzrokiem uśpioną twarz Roya, po czym dźgnął go palcem w ramię. - Ej, generale brygady Mustang, mówię do ciebie. Masz się obudzić, takie są rozkazy. A zawsze mi powtarzałeś, że mam je wypełniać, nie?

Brak reakcji. W sumie czego się spodziewał?

- Ty serio jednak musisz mieć mózg, skoro ci tak długo nie działa - stwierdził Edward. - Pani porucznik się martwi, wiesz? Al się martwi, May się martwi, twoi przyjaciele się martwią... Winry się martwi, naprawdę chcesz martwić kobietę w ciąży? Mógłbyś już skończyć tę gierkę, bo nikomu się ona nie podoba.

Nadal brak reakcji. A czego on oczekiwał, kolejnego cudu?

- Mustang, do cholery - Edward potrząsnął nim za ramię, mając gdzieś, czy jakaś pielęgniarka go zaraz nie wyrzuci ze szpitala. - Budź się, bo to naprawdę nie jest śmieszne.

I wciąż nic.

...

Wziął głęboki wdech.

- Dobra, wygrałeś. Ty, Al, May, Winry, wszyscy wygraliście. Udało ci się sprawić, że ja też się martwię. Okej? Zadowolony? - Edward zaplótł ręce na klatce piersiowej. - Martwię się, dobra? Martwię się. Uratowałem ci życie, a ty nie chcesz go odzyskać. Może tak trzymajmy się zasady równowartej wymiany, co? Ja cię reanimuję, a ty się budzisz, a nie. Śpisz. Śpisz! Śpisz...

Roy się nie poruszył. Jedynie oddychał miarowo i nieco płytko.

- Jak chcesz. Ale przestań martwić biedną panią porucznik. I ja wiem, że oboje jesteście w armii i nie możecie się hajtnąć, ale mógłbyś jej się chociaż oświadczyć. Nikt nie musi wiedzieć o tym, że jesteście razem - Edward prychnął i podszedł do drzwi. - I tak wszyscy wiedzą, wiesz?

I wtedy usłyszał coś, co brzmiało jak przytaknięcie.

Odwrócił się. Roy otworzył swoje nieco zamglone oczy i patrzył na niego, z trudem utrzymując je otwarte.

- No i w końcu się kogoś posłuchałeś! - zawołał Edward, usiłując powstrzymać swój głos od drżenia, po czym pobiegł zawiadomić lekarzy.

I porucznik Hawkeye, oczywiście. Reszcie może powiedzieć o tym później.

* * *

Minęło dobre pół dnia, zanim pozwolono mu wejść do sali Mustanga. Ten siedział nieco zdezorientowany, próbując chyba doprowadzić swoje ręce do jakiegokolwiek użytku.

- Co, mięśnie stężały? - spytał Edward, opierając się o framugę.

Roy podniósł na niego wzrok.

- Stalowy? - głos Mustanga był zachrypnięty i nieco słaby.

- Jestem w szoku, że możesz sam usiąść - stwierdził Edward. - No chyba, że ci pomogli.

- Poprosiłem pielęgniarkę - odparł Roy. - Co tu robisz?

- Upewniam się, czy dotrzymasz swojej części wymiany - wyjaśnił Edward.

- Wymiany?

- Uratowałem ci życie - oznajmił Edward. - Zacznij używać kremu, bo usta masz strasznie spierzchnięte.

Roy najpierw zmarszczył się, analizując, co Edward dokładnie powiedział.

Potem zamrugał, orientując się, co to znaczyło.

Po czym potarł palcami skronie, chociaż podniesienie ręki zajęło mu dłużej, niż by tego chciał.

- Nawet nie będę pytał, co tam robiłeś - stwierdził Roy. - I nie mów do mnie w taki sposób.

- Nie jesteś już moim przełożonym, Mustang - przypomniał mu Edward, podchodząc do niego. - Będę robił, co będę chciał.

Roy jedynie mruknął coś w odpowiedzi.

- I nie zamartwiaj tak pani porucznik, proszę - powiedział Edward spokojnie, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Wiesz, ile przez ciebie przepłakała?

- ...podejrzewam - odparł Roy, brzmiąc, jakby bał się zobaczyć, w jakim stanie jest teraz Riza.

Przez niego.

Znowu.

- I nie pakuj się w kłopoty, kiedy pada, bo jesteś wtedy bezużyteczny - stwierdził Edward.

- A ty nadal jesteś niski.

- KOGO NAZYWASZ NISKIM, TY WAPNIAKU?! - Edward spojrzał mu prosto w oczy. - Mam sprawić, że znowu wylądujesz w śpiączce?!

I wtedy przypomniał sobie to ukłucie w sercu, kiedy zorientował się, że Roy nie oddycha.

I jak zobaczył go nieprzytomnego w szpitalu po raz pierwszy.

I jak kilkadziesiąt minut temu był pewien, że już się nie obudzi.

- Stalowy? - Roy zamarł, kiedy Edward po prostu go przytulił.

- Nie strasz nas tak więcej - powiedział cicho Edward Elric, zwany kiedyś Stalowym Alchemikiem.

I dopiero, gdy poczuł dłoń Roya Mustanga na swoich włosach, jego serce przestało tak niespokojnie bić.

...i spadł z krzesła, kiedy porucznik Riza Hawkeye nieco zbyt gwałtownie otworzyła drzwi do sali, przerywając tę jego chwilę słabości.

Ale nie miał jej tego za złe. Zastanawiał się jedynie, czy w ogóle zauważyła go siedzącego na podłodze, kiedy tym razem to ona przytuliła Roya w prawdopodobnie kilkakrotnie ciaśniejszym uścisku.

- Pani porucznik, jeszcze żyję, ale jak będzie mnie pani tak dusić, to może się to zmienić - Roy chyba próbował się zaśmiać, ale słabo mu to wyszło.

Edward wstał i otrzepał się. Teraz, kiedy wiedział, że jego przyjaciel jest już bezpieczny, mógł spokojnie wracać do żony i syna i czekać na narodziny córki. Miał przynajmniej taką nadzieję, że to będzie córka. Już i tak się bał, że jego syn go przerośnie. Przy córce to prawdopodobieństwo było niższe... Prawda?

The end

poniedziałek, 25 marca 2024

Rainy days II

 Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Alphonse Elric&May Chang, Roy Mustang&Riza Hawkeye

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, tragikomedia

Ostrzeżenia: sceny przemocy, headcanony

Notka autorska: Totalnie zapomniałam o dodawaniu tego fika. Xb



- Ed! - Alphonse podbiegł do niego, kiedy tylko zauważył go na szpitalnym korytarzu. - Co się dzieje, czemu się tu znalazłeś?

- Nic mi nie jest - odparł Edward. - Co najwyżej boli mnie noga i trochę ręce, bo zapomniałem, że nie noszę już rękawiczek.

- Rękawiczek? W co ty się znowu wpakowałeś, braciszku? - Alphonse westchnął ciężko. - Winry już wie?

- Jeszcze jej nic nie powiedziałem. Myślisz, że powinienem, skoro to nie ja jestem w szpitalu? - spytał Edward, spoglądając w sufit. - Już słyszę, jak się na mnie drze... I jak grozi mi kluczem francuskim...

- Możesz do niej zadzwonić i przy okazji opowiedzieć to nam - stwierdziła May, podchodząc do nich.

- No dobra, już dobra - Edward podszedł do telefonu. - I tak muszę jej powiedzieć, że dostarczyłem tę protezę Leissnerowi... Kurde, będę musiał mu oddać tę jego laskę. Ma któreś z was ochotę przejść się do tej gaduły?

- Ed - Al zmierzył go wzrokiem.

Winry odebrała po trzecim sygnale.

- Rockbell Auto-mail, Winry Rockbell-Elric przy telefonie, w czym mogę pomóc?

- Cześć, Winry - przywitał się Edward.

- Co znowu zmalowałeś? - spytała Winry, nawet się nie witając.

- Skąd pomysł, że coś zmalowałem?! - oburzył się Edward.

- Przecież słyszę po twoim głosie.

- Ja nic nie zmalowałem - odparł Edward. - Al i May cię pozdrawiają.

- O, spotkaliście się?

- Tak.

- Cudownie! To w jakie kłopoty znowu razem wpadliście?

- Nie wpadliśmy w żadne kłopoty! - Edward westchnął ciężko. - Znaczy, oni nie.

- Mówiłeś, że nic nie zmalowałeś!

- Jedynie uratowałem czyjeś życie - oznajmił Edward, jednocześnie nadal zirytowany, jak i dumny z siebie.

- Życie? - powtórzył Al.

- Opowiedz, co się dokładnie stało - stwierdziła stanowczo Winry.

- Przyjechałem do Centrali, ale padało i było jakieś zamieszanie. Miałem złe przeczucie, więc wziąłem od Leissnera jego laskę, zostawiłem mu tę protezę i poszedłem sprawdzić, co się dzieje.

- Ed! Nie jesteś już alchemikiem, nie możesz robić takich rzeczy! - oburzył się Al.

Edward jedynie zmierzył go wzrokiem.

- Słyszałam Ala i się z nim zgadzam - mruknęła Winry. - Nie możesz się narażać. Mamy dwójkę dzieci, chciałam ci tak delikatnie przypomnieć.

- Jeszcze nie, a i tak jesteś lżejsza od Mustanga - odparł Edward.

- Nie czepiaj się wagi kobiety w ciąż... Czekaj, co? - Winry brzmiała na zaskoczoną.

- Mustanga? W sensie, pułkownika Mustanga? - upewniła się May.

- Generała brygady - bezwolnie poprawił ją Edward, przypominając sobie, jak wrażliwy jest na tym punkcie jego (a niech straci i przyzna się do tego w myślach) przyjaciel. Nie musi tego mówić na głos.

- Co się stało z panem Mustangiem? - spytał Al, wyraźnie zmartwiony.

- Jakiś nawiedzony alchemik zamknął go w wodnej bańce i próbował utopić - wyjaśnił Edward. - Powiedzmy, że musiałem przywrócić mu oddech. Od tamtej pory jest nieprzytomny, ale żyje.

Zapadła chwilowa cisza.

- Pani Riza pewnie jest przerażona - Winry brzmiała na jeszcze bardziej zmartwioną. - Ale teraz oboje mają u ciebie dług.

- Oboje? - powtórzył Edward.

- Wierzysz w to, że pani Riza by przeżyła jego śmierć?

- Nie - Edward pokręcił głową. - Nie obrazisz się, jeśli zostanę tu dłużej?

- Dopóki nie będziesz siedział tam dwa miesiące, to możesz zostać. Daj mi znać, czy wszystko w porządku - stwierdziła Winry. - I pozdrów pana Mustanga, jak się obudzi.

- Pozdrowię. Trzymaj się, Winry - powiedział Edward.

- Ty też, Ed. Kocham cię, pa - powiedziała i rozłączyła się.

- Pa - Ed odwiesił słuchawkę, zastanawiając się, czy Winry kiedykolwiek poczeka na jego odpowiedź.

- Biedny pan Mustang - powiedział cicho Al. - May, przejdziesz się do pana Leissnera?

- Czemu ja? - spytała May.

- Chcę zostać tu z Edem - wyjaśnił Alphonse.

- A ja się nie martwię, tak?! - May nadęła policzki. - No dobrze, ale zaraz wrócę. I lepiej, żeby się obudził do mojego powrotu.

May wzięła laskę Leissnera i kartkę z adresem, po czym wyszła ze szpitala. Al odprowadził ją wzrokiem.

- Nie wróci tak szybko - stwierdził Edward, siadając na krześle. - Leissner to straszna gaduła.

- Pan Mustang też się tak szybko nie obudzi - odparł Alphonse. - A ty nie powinieneś być teraz sam.

- To ty się martwisz, nie ja.

- To czemu tu siedzisz?

- Bo... - Edward spuścił wzrok. - Sam nie wiem.

- Bo się martwisz.

- Nie?

- Tak.

- Alphonse.

Al zaśmiał się i spojrzał w sufit.

- Zostawiasz swoją ciężarną żonę na dłużej samą, prosisz przyjaciółkę o zaniesienie laski do faceta, który ci ją pożyczył, ale nie, ani trochę się nie martwisz - Alphonse trącił Edwarda w ramię. - Słabo ci wychodzi to udawanie twardego, braciszku.

Edward nic nie odpowiedział.

sobota, 23 marca 2024

Rainy days I

 Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Alphonse Elric&May Chang, Roy Mustang&Riza Hawkeye

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy, tragikomedia

Ostrzeżenia: sceny przemocy, headcanony

Notka autorska: Więc napisałam fika o FMAB, jakby to znowu była dekada zerowa, tudzież początek dziesiątej. Znaczy, nigdy wcześniej fanfika o FMA nie pisałam, ale patrząc na to, że tylko i wyłącznie dzięki pani Hiromu Arakawie jestem tam, gdzie jestem... Okej, koniec ckliwej gadki. Fik dzieje się po fabule, ale przed narodzinami córki Elriców. I nacisk jest w sumie bardziej na przyjaźń, niż na miłość. Będą 3 części, indżoj.




Padało. Właściwie, to lało jak z cebra, kiedy tylko stanął na peronie w Centrali. Nie chciał tu być, nie zamierzał, ale ten klient Winry nie miał czasu, a on jej wolał nie przemęczać w jej aktualnym stanie.

Kto by pomyślał, że Edward Elric zostanie kiedyś ojcem, a co dopiero po raz drugi?

Naprawdę nie chciał tu być, zwłaszcza w taką pogodę. Noga go bolała i znowu będzie wyglądał jak zmokła kura, bo parasolki ze sobą nie wziął. Nie wpadł na to, że trafi na taką ulewę, jak tylko tu przyjedzie.

Wiedział, że Al też powinien być teraz w mieście, bo jego brat coś ostatnio wspominał, że May potrzebuje jakichś dokumentów do czegoś tam związanego z czymś tam. Tak, po prawdzie Edwarda nie bardzo to interesowało i pamiętał dokładnie tyle. Że Al będzie tu przejazdem i że ma coś załatwić dla May.

Te ich kobiety ich kiedyś wykończą...

Woda wręcz pluskała pod jego stopami, zwłaszcza pod lewą. Chlup, chlup. Aż pożałował, że tylko lewą ma mechaniczną, bo przynajmniej nie czuł, że mu skarpetka przemokła. A potem sobie przypomniał, jak bardzo go boli udo i zaniechał myślenia o tym, jakie katorgi musi przeżywać Paninya, kiedy pada.

W pewnym momencie doszedł do wniosku, że coś jest nie tak. Im bliżej swojego celu był, tym bardziej miał wrażenie, że ludzie są jacyś niespokojni. Że idą coraz szybciej, jakby przed czymś uciekając. W końcu zauważył klienta Winry, jakkolwiek on się nazywał. Leissner, o ile go pamięć nie myliła.

- Och, pan Elric - powiedział Leissner, opierając się o laskę. Jego proteza była jedynie tymczasowa i wyglądała gorzej niż źle. - Strasznie pada, co nie? Oszaleć można. Jeszcze mi się ten głupi auto-mail rozwalił, dobrze, że pana żona miała czas na zrobienie mi nowego, bo ten poprzedni mechanik to tylko potrafił o swoich byłych kobietach opowiadać, a pojęcie na temat automatycznych zbroi to miał takie, jak ja na temat pieczenia sernika. Swoją drogą, wie pan może, co się tam dzieje?

- Nie mam pojęcia - Edward zupełnie zapomniał, jaką gadułą jest ten facet. Widział go tylko raz i jeszcze mu się ta informacja nie utrwaliła.

Cokolwiek by się nie działo, ludzie zaczęli biec, krzycząc coś o szalonym alchemiku, który zaatakował wojskowego.

- Alchemik? - powtórzył Ed, podając teczkę z protezą Leissnerowi i chciał iść w stronę źródła zamieszania, ale po kilku krokach przypomniał sobie ważną rzecz.

Nie jest już alchemikiem. Jest tylko idiotą ze sztuczną nogą, bo nawet tego nie udało mu się odzyskać. Okej, miał rękę i brata, ale czy naprawdę ten reumatyzm musi być taki dokuczliwy?!

Westchnął ciężko, odwrócił się i podszedł do Leissnera, który wpuścił go do środka. To już nie jest jego sprawa. Nie jest ani alchemikiem, ani tym bardziej nie jest w wojsku. Nie musi...

...

Pada.

Znając jego szczęście i szczęście innej osoby, którą zna, to prawdopodobnie wie, jakiego wojskowego ten wariat zaatakował.

- Ej, Leissner, mogę twoją laskę? - spytał Edward, kiedy ten usiadł w fotelu.

- Co? Jasne - Leissner właśnie gdzieś chciał zadzwonić. - Zadzwonię do Brunhilde, a potem zrobię nam... Ej, panie Elric, gdzie pan idzie?!

Edward chwycił laskę i pobiegł w stronę, z której ludzie uciekali. Może nie była to najlepsza broń, ale miał inny wybór?

Znaczy, miał, ale miał też okropne przeczucie, że ma rację.

* * *

Kiedy Edward dobiegł na miejsce, zrozumiał, dlaczego ludzie uciekają. Ten wariat kontrolował wodę. Edward zobaczył nawet kilku żołnierzy leżących na ziemi, chociaż do końca nie wiedział, czy żyją, czy są nieprzytomni.

- Półtorej minuty minęło, jestem pod wrażeniem - powiedział wodny alchemik, jak sobie Edward pozwolił go nazwać. Skupił się na sprawdzeniu, czy najbliżej niego leżący żołnierz żyje i na udawaniu, że go tu nie ma, więc nie bardzo przyglądał się temu, co akurat ten człowiek robi.

Podniósł wzrok, zabierając, na całe szczęście jedynie nieprzytomnemu, mężczyźnie broń. Wodny alchemik stworzył coś na wzór bańki wypełnionej wodą i uwięził w niej dokładnie tę osobę, którą o bycie tutaj Edward podejrzewał od początku.

Roy Mustang, Płomienny Alchemik, generał brygady i tak dalej, próbował się prawdopodobnie właśnie nie utopić.

Edward strzelił do wodnego alchemika, ale ponieważ nie miał żadnego doświadczenia z bronią, chybił, przez co zaklął pod nosem.

Mustang prawdopodobnie tego nie usłyszał, bo nawet się nie odwrócił. Albo nie mógł się ruszyć, w sumie gdyby miał taką możliwość, mógłby coś zrobić za pomocą zwykłej alchemii od środka...

- Kim ty jesteś, kurduplu? - spytał wodny alchemik, nawet nie rozluźniając palców.

- KURDUPLU?! - Edward podbiegł do niego, zamachując się laską Leissnera. - PRZEKROCZYŁEM METR SZEŚĆDZIESIĄT, DAJCIE MI SPOKÓJ!

Uderzył w nogi wodnego alchemika, powodując, że ten się prawie przewrócił, niestety zachowując równowagę. Przeciwnik próbował zamknąć Edwarda w takiej samej bańce, co Roya, ale na całe szczęście mu nie wyszło. Może i młody Elric przestał być alchemikiem, ale nadal był zwinny tak samo, jak wcześniej.

Edward strzelił do niego jeszcze raz, tym razem trafiając w nogę. Wodny alchemik zaklął i stracił kontrolę nad bańką, w której więził Roya. Bańka pękła i Mustang z głuchym łupnięciem upadł na chodnik, ale się nie poruszył.

- Hm, ponad dwie minuty, nieźle - mruknął wodny alchemik. - Szkoda, że nie zdążyłem policzyć dokładnie. No cóż, teraz już za...

- Zamknij się - warknął Edward, uderzając wodnego alchemika laską w łeb, wykorzystawszy fakt, że facet był bardziej skupiony na byciu minutnikiem i komentatorem, niż na bronieniu się przed czymkolwiek.

Edward strzelił w drugą nogę wodnego alchemika, tak na wszelki wypadek, po czym podbiegł do Roya i klęknął przy nim, odwracając go na plecy. Poza tym, że był mokry i nieprzytomny, to jeszcze był poobijany, miał rozciętą wargę i ranę w okolicy żeber.

Ale najważniejsze było to, że chyba nie oddychał.

...

Cholera, on serio nie oddychał.

- Ej no, Mustang, nie wygłupiaj się - Edward potrząsnął nim za ramię. - Mustang! Halo, słyszysz mnie, wapniaku?

Nie słyszał.

...

Edward nie miał innej opcji, musiał spróbować przywrócić mu oddech. Wiedział, że nie uzyska takiego idealnego efektu, jak to zazwyczaj bywa w książkach i innych słuchowiskach, ale musiał spróbować.

Płomienny Alchemik był zimny od tej przeklętej wody. Zwłaszcza na gołej skórze było to dobrze odczuwalne.

Nie wypluł wody od razu, dopiero po trzeciej próbie wtłoczenia mu na siłę przez Edwarda tlenu do płuc. I nie ocknął się, po prostu zaczął się krztusić i oddychać.

W końcu.

- Stary idiota - mruknął Edward, biorąc go na ręce. - Trzeba było uciekać, a nie podawać się na tacy. I czemu jesteś cięższy od Winry w ciąży?!

Zdążył przejść jedynie kilka metrów, kiedy usłyszał tupot stóp. Ludzie Mustanga, z porucznik Rizą Hawkeye na czele, oraz dość dużym oddziałem wojska, wbiegli na pole tej nie do końca równej walki.

- Edward? - Fuery wyglądał na zaskoczonego, jak wszyscy.

- Generale! - Riza podbiegła do nich i Edward poczuł się źle z myślą, że musi widzieć swojego przełożonego w takim stanie.

Ciekawe, czy kiedyś się hajtną.

Przynajmniej dał im teraz taką możliwość.

- Żyje, ale ledwo - oznajmił Edward. - Ja bym dzwonił po karetkę. Na tyle długo nie miał dostępu do tlenu, że mógł mu się mózg uszkodzić, o ile jest co.

- Edward - Breda rzucił mu karcące spojrzenie, ale nie zrobiło to na młodym Elriku wrażenia.