Zespół: Moran
Pairing: Soan&Hitomi
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans, okruchy życia
Ostrzeżenia: w zasadzie brak
Notka autorska: Może to trochę dziwne, że piosenka jednego zespołu daje natchnienie do napisania fanfika o innym, ale no, stało się. Poza tym, wow, pamiętałam w tym fiku o czymś takim jak Fatima.
A i to o chorobie Hitomiego to fakt, nie wymyśliłam tego.
Dobrze pamiętam ten dzień, kiedy po raz pierwszy wszedłeś do naszego studia. Wydawało mi się, że byłeś trochę zagubiony. Nigdy nie lubiłeś nowych sytuacji. Usiadłeś za perkusją, nagle nabierając spokoju i opanowania, wziąłeś pałeczki w ręce i zacząłeś grać. Z początku niepewnie, później jednak wszyscy czterej zostaliśmy wbici w fotele. Odłożyłeś pałeczki i spojrzałeś na nas z wyczekiwaniem. Shige zawołał, że przecież mówił, iż "będzie zarąbiście", Lay i Mizuha wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a ja próbowałem oderwać wzrok od twoich oczu. Ale nie mogłem.
Tomofumi... To imię odbijało się od moich myśli codziennie. Mimo, że cię przecież widywałem na próbach, mimo, że graliśmy razem koncerty i mimo, że spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu, bo okazało się, iż świetnie się ze sobą dogadujemy, wciąż było mi mało. Za mało twojego uroczego uśmiechu, za mało twoich hipnotyzujących oczu, za mało twojego głębokiego, niskiego głosu, za mało twoich mięśni zarysowujących się pod materiałem szarej marynarki i za mało twojego pociesznego śmiechu.
To było jesienią 2003 roku. Rozchorowałem się wtedy, ale zbagatelizowałem sprawę. To ty jako pierwszy zauważyłeś, że coś jest naprawdę nie tak.
- Proszę - podałeś mi kubek ciepłej herbaty. - Od kilku tygodni brzmisz, jakbyś miał wypluć płuca. Naprawdę uważasz, że nie powinieneś iść do lekarza? Co, Sanaka?
- Daj spokój, Towa. Nic mi nie jest - odparłem, znowu kaszląc. Przyłożyłeś mi dłoń do czoła i westchnąłeś krótko.
- Tak, zupełnie nic. A gorączkę masz strasznie wysoką tak w ramach panującej mody. Wracaj do domu i wykuruj się. Wróć, jak już dojdziesz do siebie.
- Naprawdę, Towa, nic mi nie będzie - stwierdziłem, mierząc cię wzrokiem. Miałeś dwadzieścia jeden lat, a już sprawiałeś wrażenie osoby, z którą się nie dyskutuje. Ale ja się tak łatwo nie poddałem. Nie tego dnia. Kilka dni później - owszem.
- Sanaka, idź do lekarza - spojrzałeś na mnie stanowczym wzrokiem. - Ledwo mówisz, ledwo chodzisz, ledwo widzisz. Idź do lekarza, chrzań trasę, zdrowie jest ważniejsze, Hitomi!
W tamtych czasach nazwanie mnie imieniem oznaczało, że jesteś na mnie wściekły.
- Nic... - znów chciałem to powiedzieć. Że nic mi nie jest, że masz się nie martwić. Dostałem jednak gwałtownego, silnego ataku kaszlu. Objąłeś mnie w pasie i posadziłeś na krześle.
- Sanaka? - w twoim głosie nagle wyczułem strach. - Sanaka, twoja ręka... Twoje usta... Na wszystkich bogów japońskich!
Wyciągnąłeś telefon i chyba zadzwoniłeś na pogotowie. Spojrzałem na swoją dłoń. Lśniła od czerwonej, świeżej krwi. Czułem jej metaliczny smak...
- Hitomi - przytuliłeś mnie do siebie, zanim straciłem przytomność. Poczułem się bezpiecznie. To chyba właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że cię kocham.
Lekarze podejrzewali, że tego nie przeżyję. Zapalenie płuc było w bardzo zaawansowanym stadium. Siedziałeś przy mnie dniami i nocami. Nie odstępowałeś mnie na krok.
- Idiota - usłyszałem pewnej nocy twój szept. Chyba myślałeś, że śpię. - Czy ty naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, że mogłeś umrzeć? Jesteś moim przyjacielem. Nie przeżyłbym tego. Nie dałbym rady.
- Towa - chciałem, by to zabrzmiało trochę czulej niż warknięcie psa, ale niestety gardło mi na to nie pozwoliło. Potrząsnąłeś głową, jakby chcąc odegnać złe myśli.
- Nie odchodź. Nie teraz, gdy pokochałem cię jak brata - spojrzałeś na mnie zaszklonymi oczami. Westchnąłem. Twoje słowa powinny sprawić mi przyjemność, ale właśnie wtedy głos w mojej głowie zaczął coś krzyczeć o tym, że ten rodzaj miłości mi nie odpowiada. Chciałem czegoś więcej, chciałem ciebie.
Próbowałem wyznać ci miłość wiele razy. Pierwszy raz na urodzinach Shige w 2004, pamiętasz? Drugi raz, kiedy ogłosiliśmy rozpad. Trzeci, gdy zagraliśmy ostatni koncert jako Fatima. Czwarty, gdy graliśmy razem w projekcie. I tak dalej, i tak dalej. Ale wciąż nie potrafiłem. Ciągle głos grzązł mi w gardle, gdy tylko zaczynałem wypowiadać to krótkie zdanie. Pocieszałem się, sypiając z różnymi osobami tylko po to, by zapomnieć o tobie.
Ale o tobie nie da się tak po prostu zapomnieć. Nie dało się zapomnieć, kiedy dzwoniłeś prawie codziennie, by porozmawiać, gdy akurat mieliśmy wolne. Kiedy wyciągałeś mnie na piwo w najbardziej szary i pochmurny dzień, bo twierdziłeś, że jeśli pogoda nie może się rozweselić, to przynajmniej my powinniśmy. Kiedy spędzaliśmy razem urodziny któregoś z nas, upijając się i śpiewając jakieś pijackie piosenki. Nawiasem mówiąc, to chyba jedyne, czego robić nie powinieneś - śpiewać.
Jak można o kimś zapomnieć, gdy każdy miły gest, słowo, uśmiech, muśnięcie dłoni, spojrzenie przyprawia o falę gorąca? W starciu z tobą byłem niczym te wszystkie kobiety i zniewieściali mężczyźni zaciągani przeze mnie do łóżka. Ty nigdy nie byłeś zniewieściały. Czasem styliści próbowali cię przerobić na kobietę, ale to nie wychodziło.
I wtedy postanowiliśmy założyć nowy zespół. Nasz. Wspólny. Inny od Fatimy. Inny od wszystkiego.
- Więc wracasz do prawdziwego imienia, Kanoma? - zapytałeś ze złośliwym uśmiechem. Nigdy nie przestałeś nazywać mnie naprzemiennie Sanaką i Hitomim, a bycie Kanomą w twoim mniemaniu zupełnie odpadało.
- Tak - przyznałem. - A ty? Zostajesz przy Towie?
- Nie, też chcę się odciąć od przeszłości - odparłeś. - Podoba mi się brzmienie słowa "soar" w angielskim. Fajnie by się to prezentowało jako przydomek.
- To nie wygląda - stwierdziłem. - Trzeba to przerobić na coś bardziej japońskiego. "Soan" na przykład?
- Może być. Nawet łatwiej mi to wymówić - uśmiechnąłeś się lekko.
Od tamtej pory się tak nazywasz. To ja ci nadałem to imię. Wyjątkowe i niepowtarzalne. Jak ty.
I znowu wróciłem do obserwowania cię na próbach i koncertach. Do śmiania się z tobą na planie teledysków, picia po godzinach, tulenia, gdy przychodziły cięższe chwile. Tak, potrafiłem się do ciebie przytulić. To było łatwiejsze od wyznania uczuć.
Wiedziałem o tobie już naprawdę dużo. Co lubisz, czego nie, na przykład truskawki uwielbiasz, zimy zaś nienawidzisz. Masz łaskotki, skłonności do tycia, często panikujesz bez powodu i lepiej z tobą nie dyskutować. Budzenie cię nie wchodzi w rachubę, o czym kiedyś boleśnie przekonał się Velo. Potrafiłem wymienić wszystkie twoje ulubione zespoły, filmy, książki, mangi, nawet czasopisma, które przeglądałeś od czasu do czasu. Wiedziałem, z kim się przyjaźnisz, kogo nie lubisz, a komu życzysz nadepnięcia bosą stopą na klocek lego. Umiałem cię rozśmieszyć, gdy miałeś zły humor, wzruszyć nowym tekstem, pocieszyć, gdy coś się stało.
Wszystko to wiedziałem, umiałem i potrafiłem. Więc dlaczego tak trudno było mi w końcu wyznać swoje uczucia? Miałem trzydzieści parę lat, a niektóre zachowania zostały mi chyba jeszcze od czasów podstawówki.
Nie spodziewałem się tego, że w końcu się zejdziemy. Że nareszcie ktoś nas popchnie na siebie i wyznamy sobie uczucia. A już na pewno, że będzie to takie dosłowne popchnięcie. Cierpliwość nigdy nie cechowała Zilla, a jak widać tym razem miarka się przebrała.
Pamiętam, jak leżeliśmy obok siebie na rozłożonej kanapie. W końcu dostałem to, czego pragnąłem od tylu lat. Moje największe marzenie się spełniło. A do mojej listy dołączył jeszcze jeden punkt - jesteś cholernie dobry w łóżku.
- Ne, Hito-chan? - zacząłeś, bawiąc się niezapalonym papierosem. - Naprawdę tak długo się zbierałeś, by mi to powiedzieć?
- Jakieś siedem, osiem lat - odparłem, wtulając się w twój nagi tors, wciąż jeszcze mokry od potu. - Nie rozmawiajmy o tym i tak mi strasznie głupio...
Odgarnąłeś mi włosy z twarzy i cmoknąłeś w policzek. Było w tym coś... Przepraszającego.
- Gdybyś powiedział mi za pierwszym razem... - zacząłeś i zawahałeś się na chwilę. - Gdybyś to zrobił, najprawdopodobniej dostałbyś kosza.
Podniosłem na ciebie wzrok. Twoje spojrzenie mówiło wszystko - naprawdę tak by się stało.
- I podejrzewam, że nawet gdybyś się na to zdobył rok temu, to również bym ci odmówił - westchnąłeś ciężko. - Dążę do tego, że czasem lepiej poczekać, bo jak za szybko wypijesz herbatę, to się poparzysz.
- Ale jak za późno to zrobię, to wystygnie - zauważyłem.
- Po prostu trzeba znaleźć odpowiedni moment, Hito-chan - uśmiechnąłeś się i pocałowałeś mnie czule.
Od tamtego dnia wiem również, jak smakują twoje pocałunki. Truskawkową gumą do żucia i nikotyną.
I tyle mi wystarczy.
The end