Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

środa, 8 maja 2024

Oil on the fire

 Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Pairing: Sig&Izumi Curtis, wspomniane Edward Elric&Winry Rockbell, Alphonse Elric&May Chang, Roy Mustang&Riza Hawkeye

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: Military Dog and Stray Cat's Strange Friendship

Ostrzeżenia: headcanony

Notka autorska: Tak sobie pisałam o tych dzieciakach i pomyślałam "A co gdyby ktoś je spotkał?". A potem nagle sobie uświadomiłam, że w żadnym fiku nie pojawiła się Izumi, która jest jedną z moich ulubionych postaci. Uznałam to za skandal i tak oto z tych dwóch rozkmin powstał ten fik.




Przyjazd do Dublith był dla generał Olivier Miry Armstrong na rękę. Nie dość, że mogła załatwić sprawy służbowe, wykorzystując do tego swojego tchórzliwego brata, to jeszcze przy okazji miała okazję odwiedzić Izumi Curtis. Chciała zobaczyć, jak jej towarzyszka broni się miewa.

Kiedy tylko wysłała Alexa ze swoim oddziałem, by zrobili rozeznanie w sprawie ukrywającego się w mieście przestępcy, ruszyła z Milesem w stronę domu Curtisów. Była tu już kilka razy, więc pamiętała drogę.

- Ile razy mam powtarzać, że musicie zachować czujność?! - usłyszała głos Izumi i uśmiechnęła się pod nosem.

Dobrze myślała, że trafi tędy do celu.

- Jak myślisz, generale, kto tym razem wystawia cierpliwość pani Izumi na próbę? - spytał Miles.

- Zaraz się przekonamy - odparła Olivier, podchodząc do furtki.

Na podwórku zobaczyła piątkę dzieci w różnym wieku. Zamrugała. Naprawdę, było ich tam pięcioro. Najmłodsze miało jakieś pięć lat, był to chłopiec z roztrzepanymi blond włosami. Obok niego stała czarnowłosa dziewczynka, o rysach i kolorze skóry świadczących o xingejskim pochodzeniu przynajmniej jednego z jej rodziców. Była nieco starsza od blondwłosego chłopca i tylko trochę młodsza od drugiej z czarnowłosych dziewczynek, która wyglądała jednak na typową Amestryjkę. Najstarsze z dzieci było złotowłosym chłopcem, trzymającym w tej chwili rękę na ramieniu równie złotowłosej dziewczynki, młodszej od niego z góra dwa lata, ale raczej starszej od wyższej z czarnowłosych dziewczynek. Chłopiec miał na oko tak z 10-12 lat.

- Naprawdę, jesteście czasem tak lekkomyślni jak wasi rodzice - Izumi westchnęła, zaczesując siwy warkoczyk za ucho. - Zwłaszcza wy, głupi jak wasz ojciec.

Tu spojrzała na złotowłose rodzeństwo, po czym przeniosła wzrok na furtkę, zauważając Olivier i Miles.

- Och, Olivier - powiedziała dziwnie zaniepokojonym głosem. - Przywitajcie się, dzieciaki.

- Dzień dobry! - zakrzyknęły dzieci chórem, odwracając się do Olivier i Milesa.

- Co cię tu sprowadza? - spytała Izumi, opierając się o barierkę.

- Chciałam tylko odwiedzić starą przyjaciółkę - wyjaśniła Olivier. - Ale widzę, że jesteś nieco zajęta.

- Tak, Elricowie podesłali mi uczniów - przyznała Izumi. - Te najstarsze to ich dzieci, a ta mała z xingejskimi genami to córka Alphonse.

- A ta pozostała dwójka? - spytał Miles, bacznie obserwując brązowooką dziewczynkę i czarnookiego chłopca.

Gdzieś już widział te oczy.

- To... - zaczęła Izumi, ale w tym momencie podszedł do niej Sig i położył jej dłoń na ramieniu.

- To dzieci mojego kuzyna - oznajmił.

- Tak, dokładnie - Izumi uśmiechnęła się, kładąc dłoń na jego dłoni.

- Rozumiem - Olivier zmarszczyła brwi, obserwując najmłodszego chłopca.

Gdzie ona już widziała tę strukturę włosów?

- Może zostaniecie na obiad? - zaproponowała Izumi.

- Z przyjemnością - Olivier kiwnęła głową.

- Alex z wami jest? - spytał Sig, wpuszczając ich do środka.

- Jest na misji. Mogę mu zabrać jakieś resztki, jak coś zostanie - oznajmiła Olivier, idąc pewnym krokiem w kierunku drzwi.

- Rozumiem - Izumi odwróciła się do swoich uczniów. - Zbierajcie się, koniec na dziś. Idźcie umyć ręce i nakryjcie do stołu.

- Tak jest! - dzieci zasalutowały i pobiegły do domu.

- Twardą ręką ich trzymasz - stwierdziła Olivier, podając Milesowi kurtkę od munduru. Ten powiesił obie na wieszaku przy drzwiach.

- Jak muszę, to trzymam - Izumi uśmiechnęła się czule. - Nie mów im tego, bo się za bardzo rozleniwią, ale to pojętni uczniowie.

- Skoro tak mówisz - Olivier usiadła przy stole. - Nawet ten mały?

- Maes? Jest jeszcze za młody, by rozumieć tyle, co reszta, ale szybko się uczy - odparła Izumi. - Dzieciaki Elriców wrócą do domu po treningu, on i jego siostra tu zostaną. Kuzyn Siga tak zadecydował.

- Och, więc ten mały ma na imię Maes? - spytał Miles, patrząc na chłopca, który właśnie ledwie postawił dzbanek soku na stole. - Skąd taki pomysł na imię?

- Kuzyn takie nosi - wtrącił się Sig, nalewając Olivier zupy do miski. - Nazwał syna po sobie. Też uważam to za dziwne.

- Uhm - Olivier przyjrzała się uważnie dzieciakom. - Czyli te najstarsze to...

- Wendy i Edwin Elric - Wendy przedstawiła siebie i brata. - A kim pani jest?

- To pewnie ta przerażająca baba, co o niej tata opowiadał - odparł Edwin, siadając do stołu. - To prawda, że groziła mu pani wyrwaniem antenki?

- "Przerażająca baba"? - powtórzyła Olivier, czując, że jej powieka drga.

- Edwin, wpakujesz nas znowu w kłopoty! - oburzyła się Wendy.

- Ej, ostatnio nie wpakowałem nas, tylko mnie i Ning!

- Ale mi różnica... - mruknęła Ning, siorbiąc zupę.

Naprawdę wyglądała jak typowa Xingijka, jedynie oczy miała złote jak Alphonse.

Ach, ten geny Xerxejczyków...

- Ning, gdzie twoje maniery? - starsza z czarnowłosych dziewczynek rzuciła jej mordercze spojrzenie.

- W Xing siorbanie jest oznaką szacunku - oburzyła się Ning. - To oznacza, że mi smakuje. Poza tym, nie strofuj mnie, jestem księżniczką, Lizzie.

- Taka księżniczka, a pierwsza jesteś do taplania się w błocie, jak pada - prychnęła Lizzie.

- Lizzie, nie śmiej się ze mnie przy obcych!

- Ning Elric, nasza kuzynka - przedstawiła ją Wendy. - Specyficzna jest, ale wie pani, to te geny cioci May.

- Wendy! - oburzyła się Ning.

- Spokój! - Izumi pogroziła im palcem. - Nie możecie być spokojni jak Maes?

- To nie nasza wina, że jest taką flegmą - stwierdził Edwin, odkładając miskę do zlewu.

- Ej, odczep się od mojego brata - Lizzie mało nie rzuciła w niego łyżką.

- Bo co mi zrobisz, królewno Elizabeth?

- Nie nazywaj mnie tak!

- Twój tata ciągle cię tak nazywa.

- Ale to mój tata!

- POWIEDZIAŁAM, CISZA! - Izumi uderzyła dłońmi w stół.

Mały Maes aż podskoczył na krześle.

- Przepraszamy - mruknęły dzieci, spuszczając głowy.

- Ciekawe towarzystwo - stwierdziła Olivier, kiedy Sig nałożył jej gulaszu na talerz. - Elizabeth i Maes, tak?

Lizzie popatrzyła na nią tymi swoimi oczami w kolorze ciemnego bursztynu.

- Tak - przyznała. - Czemu akurat my?

- Jak brzmi wasze nazwisko? - spytała Olivier powoli.

- Hawkeye - odparła Lizzie.

Edwin zakrztusił się ziemniakami.

- Popularne nazwisko w moich stronach - Sig klepnął Edwina w plecy. - Lizzie, o czym rozmawialiśmy ostatnio?

- ...a. Sorry - Lizzie wróciła do jedzenia gulaszu, jak gdyby nie zdawała sobie sprawy, w czym leży problem.

- Ach tak - Olivier spojrzała na małego Maesa. - Maes Hawkeye. Cudowne połączenie. To z kim kapitan Riza Hawkeye ma te dzieci?

Tym razem to Wendy spojrzała na nią z przerażeniem. Jej błękitne oczy stały się niemal granatowe.

- Myślisz, że mój kuzyn może być spokrewniony z panią kapitan, kochanie? - zastanowił się Sig.

- Nie mam pojęcia, to twój kuzyn - odparła Izumi.

- Ale nic nigdy o tym nie wspominał. Może nie jest świadomy tego, że ją znamy?

- Zakładam mimo wszystko, że to zbieżność nazwisk - stwierdziła Izumi. - Edwin, zbierz talerze i zabierz wszystkich do pokoju.

Edwin spojrzał na Izumi stanowczym wzrokiem. W jego złotych oczach zalśniła jakaś niema prośba, której Olivier nie potrafiła rozszyfrować.

Wendy pomogła bratu posprzątać i zgarnęła młodsze dziewczynki ze sobą. Edwin wziął przysypiającego nieco Maesa na barana i wkrótce cała piątka opuściła kuchnię.

- Olivier, ta sprawa jest bardzo delikatna. Proszę cię, jako twoja przyjaciółka, nie drąż - powiedziała Izumi stanowczo. - Zdaję sobie sprawę, że jako generał masz swoje obowiązki, ale naprawdę. To nie chodzi tylko o zasady, tu chodzi o te dzieciaki i o to, że daliśmy słowo ich rodzicom.

- Naucz tę małą tak nie paplać - stwierdziła Olivier. - Bo jak na razie słabo jej wychodzi utrzymywanie sekretów.

- Czyli jeśli dobrze rozumiem, to naprawdę są dzieci pani kapitan Hawkeye? - spytał Miles.

- Oczywiście, że tak - Olivier prychnęła. - A teraz przefarbuj w umyśle włosy małego  M a e s a  na czarny. Kogo ci on przypomina, Miles?

Miles zamyślił się na chwilę, po czym zamrugał.

- Nie... - powiedział z niedowierzaniem.

- Tak! - Olivier zaśmiała się histerycznie. - Ten głupiec Mustang zapłodnił swoją podwładną! Dwa razy!

- Cóż, bajka z kuzynem nie wyszła tym razem - Sig westchnął ciężko.

- Olivier - powiedziała Izumi stanowczo.

- Słuchaj, chcesz to załatwić jak kobieta z kobietą? - spytała Olivier. - Ty wygrasz, to nic nikomu nie powiem, ale nie ukrywam, że szantażowania tym Mustanga nie mogę sobie odpuścić. Jak wygram, jutro wie o tym cała armia.

- Przyjmuję wyzwanie - oznajmiła Izumi, wstając od stołu. - Idziemy na zewnątrz.

- Cudownie - Olivier również wstała i poszła za nią na dwór.

- Pozabijają się, co nie? - Sig pomasował skronie palcami.

- Obawiam się, że tak - przyznał Miles. - Ma pan jakiś trunek? Potrzebuję się napić.

* * *

- No żebyś wracała z misji ze złamaną ręką, siostro? - Alex spojrzał na Olivier ze zmartwieniem.

Prócz wyżej wymienionego złamania, miała też rozciętą wargę i niezliczoną ilość siniaków, na całe szczęście nie na twarzy.

- Przynajmniej nikt nie będzie wiedział, że nie byłam z tobą u tego kryminalisty - stwierdziła Olivier.

- Pani Curtis to jednak potrafi być brutalna - przyznał Miles. - Swoją drogą, sir?

- Tak?

- Dałaś jej wygrać, sir?

- Tak - Olivier kiwnęła głową i zaraz tego pożałowała. Kark też miała nadwyrężony.

- Mogę wiedzieć, dlaczego? - spytał Miles.

- Wizja szantażowania Mustanga jest bardziej kusząca niż totalne rozwalenie mu kariery - wyjaśniła Olivier. - Poza tym, nie mogę tego samego zrobić kapitan Hawkeye. To zbyt silna i piękna kobieta, żebym mogła jakiemuś bezmózgowi być powodem jej krzywdy i to z mojej strony.

- To nie wyjaśnia, czemu pozwoliłaś pani Curtis wygrać, sir - stwierdził Miles.

- Żeby nie pomyślała, że jestem taka miękka - odparła Olivier. - Przystałabym na jej prośby i co? Co by ze mnie był za generał?

- Racja - zgodził się z nią Miles.

- Czekajcie, o czym wy rozmawiacie? - Alex spojrzał najpierw na Olivier, potem na Milesa.

- Nie interesuj się, Alex - mruknęła Olivier. - Najlepiej, jak zapomnisz o czymkolwiek, o czym rozmawialiśmy.

- Tak jest, pani generał - major Armstrong jej zasalutował.

- Kto ci pozwolił nazywać mnie per "pani"?!

- Przepraszam, siostro!

- Jesteśmy na służbie, Alex!

- Przepraszam!

Miles jedynie westchnął ciężko.

A mogli go zabić podczas ishvalskiej czystki...

The end

poniedziałek, 6 maja 2024

Midnight Rain

 Uniwersum: Fullmetal Alchemist: Brotherhood

Pairing: Edward Elric&Winry Rockbell, Roy Mustang&Riza Hawkeye

Dozwolone od: 17+

Gatunek tekstu: fantasy

Seria: Military Dog and Stray Cat's Strange Friendship

Ostrzeżenia: headcanony, koszmary

Notka autorska: Nie, nie skończyłam jeszcze torturować Roya Mustanga. XD



Słońce czy też inne źródło światła zazwyczaj jest dobrym znakiem. Ale tym razem promienie raziły go w oczy, wręcz go oślepiając.

Piasek wokół niego wydawał się płonąć. Powietrze było gorące, duszące i wręcz można było je kroić. Aż w końcu stanęło w ogniu, zamieniając piasek w szkło, które pękło momentalnie pod jego stopami.

Zaczął spadać. Poczuł dłonie na ramionach i oddech na karku. Czuł zapach zakrzepłej krwi, metaliczny i drażniący. Słyszał w oddali płacz dziecka.

- Nie zdołałeś mnie uratować, co? - usłyszał szept tuż przy uchu.

Nie chciał się odwracać. Wiedział, że zobaczy Hughesa. Martwego. Bo przecież i tak od dawna nie żył.

Ale i tak to zrobił. Hughes był blady, ranny i miał zaschnięte łzy na policzkach. Okulary przekrzywiły się na jego nosie. Jego ciało było lekko przezroczyste.

- Minęło piętnaście lat, co nie? - powiedział spokojnie, zdejmując mu jego własne okulary. - Myślisz, że upodabniając się do mnie, zdołasz cokolwiek zrobić?

Czarne macki wciągnęły go w Bramę. Świat utonął w ciemnościach.

- Mustang!

Pazury Lust przeszyły go na wylot. Czuł, jak jego lewa strona płonie.

- Do cholery, Mustang!

Jego dłonie zacisnęły się z bólu. Znów czuł ostrza przybijające go do podłogi.

- Obudź się!

...co?

- Cholera no, Roy!

Usiadł gwałtownie, pstrykając palcami i zamarł w bezruchu, oddychając ciężko.

Edward Elric spojrzał na palce Roya, które zatrzymały się tuż przed jego twarzą i z rękami wciąż podniesionymi w obronnym geście, spojrzał prosto w oczy Płomiennego Alchemika.

- Wiesz, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nie śpisz w tych swoich rękawiczkach - mruknął Edward. - Ale mógłbyś już wziąć te paluchy.

Roy wstrzymał na chwilę oddech i opuścił rękę. Dopiero wtedy przypomniał sobie, gdzie jest.

Przyjechali z Rizą do dzieci. Roy zaproponował, że zajmie kanapę, chociaż Elricowie próbowali go przekonać, że jest gościem i należy mu się łóżko, ale dali się przekonać, że sypiał w gorszych warunkach. Poza tym, naprawdę nie było aż tak źle. Kanapa była całkiem wygodna, to musiał przyznać.

Tylko sęk w tym, że chyba miał koszmar.

- ...Stalowy - mruknął Roy, nie patrząc na niego.

- Darłeś się - oznajmił Edward. - Przez sen. Przepraszałeś kogoś, chyba Hughesa. Akurat byłem w kuchni, bo mi w gardle zaschło i chciałem się wody napić. Właśnie, może chcesz wody? Bo w końcu sam się nie napiłem. Wolałem najpierw się upewnić, że mi zaraz tu nie spadniesz na podłogę, bo z twoim szczęściem to znowu byś sobie rękę złamał.

Roy tylko przytaknął w odpowiedzi. Edward poszedł do kuchni i wrócił z dwiema szklankami wody, po czym dał jedną Mustangowi.

- Serio się darłeś - mruknął. - I patrz, znowu musiałem cię budzić.

- Uhm - Roy upił wypił pół szklanki duszkiem i mało się nie zakrztusił. Jednocześnie miał ściśnięte gardło, jak i czuł pustynny piasek w ustach.

- Widzisz coś w ogóle bez okularów? - spytał Edward. - W sensie, wiem, że już kilka razy pytałem, ale wiesz, jesteś po czterdziestce, więc wzrok ci pewnie słabnie ze...

- Pada - przerwał mu Roy, patrząc pustym wzrokiem w szklankę.

- Co? - Edward spojrzał przez okno. - Być może. W sumie nie wiem. Musiałbym się upewnić.

- Sam to zrobię - stwierdził Roy, odrzucając koc, zakładając kapcie i idąc w kierunku drzwi.

- Ej, ale jest nieco zimno, czekaj - Edward podbiegł do niego, zgarniając po drodze ich płaszcze. - Czekaj no, zmarzniesz przecież. Hawkeye mnie zamorduje. Winry też mnie zamorduje, bo jeszcze dzieci zarazisz czy coś. Wendy dopiero co miała świnkę, a jak Edwin choruje, to normalnie jest nie do zniesienia. Zachowuje się wtedy tak dziecinnie, że normalnie Maes jest dojrzalszy, a ten dzieciak ma roczek. Lizzie się z niego zawsze śmieje. W sensie z Edwina. Ma to po tobie.

- Jak widać - Roy okrył się płaszczem, który Edward zarzucił mu na ramiona. - Mówiłem, że pada. Idź do środka.

- Hm? - Edward spojrzał na niego, zdezorientowany. - Przecież nie pada. Jest co najwyżej trochę wietrznie.

- Pada - powtórzył Roy jak mantrę, zamykając oczy.

Edward zmarszczył brwi, rozglądając się. Może jeszcze nie do końca się obudził i naprawdę nie mógł zauważyć ani kropli deszczu?

Przeniósł wzrok na Mustanga, który oparł się o ścianę i zasłonił oczy dłonią. Było ciemno, jedynie liche światło z wewnątrz domu i mglisty blask księżyca pozwalały mu cokolwiek widzieć.

I wtedy się zorientował, że ten głupi generał naprawdę... płacze.

- Ty... Ty tak serio? - Edward zamrugał, przypominając sobie, jak bardzo spanikował, kiedy jego własny ojciec się przy nim popłakał.

Ale to było wieki temu. Musiał uspokoić swój znowu szalejący umysł. Nienawidził płakać, ani oglądać czyichś łez, więc jedynie oparł się plecami o ścianę tuż obok Mustanga i spojrzał w gwiazdy.

- Masz rację. Pada - powiedział w końcu, wpatrując się w niebo. - Ale nie myśl, że będę twoją parasolką. Mogę co najwyżej iść ją obudzić.

Roy mruknął coś niezrozumiale w odpowiedzi. Edward poklepał go po ramieniu i uśmiechnął się nieco złośliwie.

Dziwna była ta ich przyjaźń. Jak wojskowego psa z bezpańskim kotem.

The end