Uniwersum: Marvel
Pairing: Stephen Strange&Christine Palmer
Dozwolone od: 15+
Gatunek tekstu: obyczajowy, AU
Ostrzeżenia: spoilery do filmów
Notka autorska: Czy jestem wściekła, bo MCU rozwaliło mi ship, który sprawił, że powstał ten fik?
Tak.
I dlatego macie drugiego. Miłego czytania. ^^
Nie wiem, czego się spodziewałam.
Że jeśli zgodziłam się poślubić człowieka, który ma mentalnie kilka tysięcy lat, to moje wesele pozostanie niezakłócone?
I czy naprawdę po ulicy biega teraz wielkie oko z mackami?
- Muszę iść - usłyszałam od mojego męża, którym był od jakiejś pół godziny.
- Tylko wróć! - zawołałam za Stephenem, kiedy zeskakiwał z balkonu.
Westchnęłam ciężko i usiadłam w fotelu. Wiedziałam, że nie wróci przynajmniej przez następne kilka godzin, albo nawet kilka dni.
Resztę wesela zabawiałam gości. Przyszedł pod koniec, kiedy już wszyscy zaczęli się rozchodzić.
- Jesteś - uśmiechnęłam się po niego. - Co tym razem?
- Dziewczyna potrafiąca przemieszczać się między wymiarami - odpowiedział, podając mi rękę. - Wiem, że jest późno i większość ludzi już poszła...
- Musisz wracać, prawda? - przerwałam mu.
Pokiwał głową.
- Na długo? - spytałam.
- Jutro mam zamiar odwiedzić starą przyjaciółkę - odparł, przyciągając mnie do siebie. - A potem zobaczę. Może ona będzie wiedziała, co robić.
- To, co goniło tę dziewczynę... Tych potworów jest więcej, prawda? - przymknęłam oczy, wtulając się w niego.
- Prawdopodobnie - odpowiedział. - Właściwie, kim jest Charlie?
- Czemu pytasz?
- Zastanawiam się, czemu go zaprosiłaś - wyjaśnił Stephen. - Tylko dlatego, że mnie uwielbia?
- Poznaliśmy się w głupi sposób - oznajmiłam. - Śniło mi się, że to z nim planowałam ślub.
- To nie brzmi dobrze - stwierdził Stephen, patrząc mi prosto w oczy.
- Wiem, ale jak mu o tym opowiedziałam, kiedy został moim pacjentem, to zaczęliśmy się śmiać i jakoś tak tę znajomość utrzymujemy - odparłam. - Czemu tak na mnie patrzysz?
- Ta dziewczyna twierdzi, że nasze sny są zwierciadłem, w którym odbijają się losy naszych odpowiedników z innych wymiarów - wyjaśnił Stephen. - Zaprosiłaś na nasz ślub swojego narzeczonego z równoległego uniwersum.
- Tutaj mam ciebie - pogłaskałam go po policzku. - Kocham cię.
- To dobrze - Stephen przytulił mnie do siebie dziwnie mocno. - To bardzo dobrze.
* * *
Robiłam właśnie popołudniową kawę, kiedy Stephen wpadł przez jeden z tych swoich portali. Podskoczyłam, wciąż nieprzyzwyczajona do tego, że czasem tak robi.
- Stephen! Mówiłam ci, żebyś nigdy nie zjawiał się tak znienacka! - skarciłam go.
Miał niewyraźną minę.
- Muszę iść do Kamar-Taj. Prawdopodobnie na długo. I nie wiem, czy wrócę - oznajmił poważnym tonem.
Westchnęłam ciężko.
- Kpisz sobie, prawda? - spytałam. - Ta twoja przyjaciółka...
- To ona za tym wszystkim stoi - Stephen przerwał mi i złapał mnie za dłonie. - Nie ruszaj się stąd, Christine.
- Ale muszę iść jutro do pracy - zaoponowałam.
- Nie. W tym momencie nie istniejesz. Ona nie może się dowiedzieć o tobie - odparł, wprowadzając nas do lustrzanego wymiaru.
- Stephen, co ty robisz? - spytałam.
- Chronię cię - odpowiedział i pocałował mnie.
Na pożegnanie.
Czułam, że to w jakiś sposób jest pożegnanie.
I pobiegł, zostawiając mnie w tej magicznej rzeczywistości.
Westchnęłam ciężko.
Świetnie. Czego ja się spodziewałam, wychodząc za mistrza sztuk mistycznych?
O, przynajmniej zapamiętałam tę nazwę.
* * *
Nie wiem, ile spałam, ale poczułam, że rzeczywistość wraca do swojej normalnej postaci. Usiadłam na kanapie i przetarłam oczy.
Stephen wyglądał jeszcze gorzej niż po walce z Thanosem. Wręcz był wycieńczony.
- Stephen! - podbiegłam do niego, kiedy prawie się przewrócił. - Co się stało, gdzie ty byłeś?! Siedziałam tu cały dzień!
- Nic mi nie jest - odpowiedział słabym głosem. - Ale przyda mi się drzemka.
- Najpierw to ci się przydadzą opatrunki - odparłam, prowadząc go do łazienki. - Mnóstwo opatrunków. Czy ty wiesz, jak ty wyglądasz?
- Wiem - odparł, siadając na podłodze w łazience. - Nie jest tak źle.
- Nie jest tak źle?!
- Ej, przynajmniej nie jestem kupką popiołu - zauważył Stephen. - Spotkałem twoją odpowiedniczkę.
- Co? - zamrugałam. - Moją odpowiedniczkę?
- Miała czerwone włosy i znała się na magii - kontynuował Stephen, kiedy pomagałam mu się rozbierać. - Jej Stephen nie żył. Powiedziałem jej coś, żeby przestała się zadręczać.
- Nie przestanie, jeśli jest choć trochę podobna do mnie - odparłam, patrząc na okropne zadrapania zrobione jakby pazurami. - Co cię napadło, stado wściekłych wilków?
- Dusze przeklętych - odparł Stephen.
- SŁUCHAM?!
- Ale twoja odpowiedniczka mnie uratowała - oznajmił Stephen. - Odpędziła je i zastąpiła cię przy dodawaniu mi otuchy.
- Co ty znowu zrobiłeś, że zaatakowały cię dusze przeklętych? - spytałam, nie wiedząc zbytnio, czy chcę znać odpowiedź.
- Użyłem czarnej magii i opętałem ciało mojego martwego odpowiednika.
- STEPHEN!
- Zrobiłem tylko to, co musiałem - oznajmił. - Ale mogą wystąpić konsekwencje.
- Jakie znowu konsekwencje?
- Trzecie oko, czarne palce i takie tam.
- Uduszę cię kiedyś.
- Mówiłaś, że lubisz moje oczy.
- Jak są dwoje. Trzeciego nie potrzebuję.
- Kocham cię.
Zamarłam ze słuchawką od prysznica w ręce.
- Co?
- Kocham cię. W każdym uniwersum - powiedział cicho Stephen. - To jej powiedziałem. Obiecałem, że zaopiekuję się jej odpowiedniczką i że nie musi się o nas martwić.
- Ale ty nigdy mi nawet nie odpowiedziałeś - odłożyłam słuchawkę i spojrzałam na jego mokre włosy, które przykleiły mu się do czoła. - Stephen...
- Bałem się, że nie wrócimy - oznajmił Stephen. - Że już więcej cię nie zobaczę. I że zostanę uwięziony w zniszczonym wymiarze, który mój odpowiednik doprowadził do autodestrukcji, bo się rozstał ze swoją Christine. Wiesz, że stwierdził, że jestem jedynym Stephenem wśród wszystkich kilku tysięcy, który odnalazł szczęście?
Spojrzał mi w oczy. Widziałam, że jest przerażony. Jak gdyby bał się, że to tylko sen. Że tak naprawdę jest jednym z tych Stephenów, który gdzieś tam śpi nieszczęśliwy w pustym łóżku.
- Czemu dopiero teraz mi mówisz, że mnie kochasz? - spytałam, rozpinając sweter. - Wyszłam za ciebie, po prostu głęboko w to wierząc. Czemu dopiero teraz to potwierdzasz?
- To nie tak, że nie chcę się o kogoś troszczyć, albo żeby ktoś się o mnie troszczył. Po prostu... - przesunął mokrą ręką po moich włosach. - Boję się, że to i tak nie wyjdzie.
- Tym razem ci wyszło - pocałowałam go w usta.
* * *
- Donna!
- No co? - mała dziewczynka o piwnych oczach i czarnych włosach siedziała na pelerynie Stephena i jadła ciastka, które wyciągnęła z najwyższej szafki.
Jej starszy brat, brązowowłosy chłopiec o szarych oczach, patrzył na nią ze złością, a potem przeniósł wzrok na mnie.
- Mamo, Donna znowu to zrobiła - mruknął.
- Słuchanie się innych ma po waszym tacie - stwierdziłam, ściągając Donnę z peleryny. - Idź do niego, Benny.
- Po co?
- Powiedzieć mu, że jego płaszcz znowu pomógł jego córce broić - wyjaśniłam, zabierając Donnie ciastko. - Rozboli cię brzuszek, słoneczko.
- Ale ja lubię słodkie - mruknęła.
Benny wrócił po chwili.
- Tata mówi, że masz do niego przyjść - oznajmił.
- Polećmy na jego pelerynie! - zawołała uradowana Donna.
- Nie, sama do niego pójdę - postawiłam córkę na podłodze. - Zabierz dzieci do łóżek.
Tak, powiedziałam to do peleryny. Przyzwyczaiłam się, że robi za nianię naszych dzieci.
Weszłam po schodach i zobaczyłam, jak Stephen stoi na balkonie i patrzy na uśpione miasto.
- Nad czym rozmyślasz? - spytałam, stając obok niego.
- Clea twierdzi...
- Nie lubię jej - przerwałam mu.
- Dlaczego? - spytał.
- Nie lubię tego, jak na ciebie patrzy - oznajmiłam.
- Och, przestań - objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. - Naprawdę uważasz, że zamierzam przestać być tym jedynym Stephenem, który może być właśnie z tobą?
- O czym chciałeś porozmawiać? - spytałam.
- O tym, co twierdzi pewna białowłosa siostrzenica wielkiej fruwającej głowy, ale jej nie lubisz, więc nie było tematu - ujął moją twarz w dłonie. - Kocham cię, Christine.
- Ja ciebie też - odpowiedziałam i pocałowałam go.
...zupełnie ignorując fakt, że znowu usłyszałam, jak Benny krzyczy na Donnę.
Co tym razem zrobiła?
Spojrzałam na dłoń Stephena.
- Schowałeś swój pierścień, prawda?
Zamyślił się na moment, po czym westchnął.
- Czyli Ben znowu będzie spadać pół godziny - stwierdził, patrząc na rozgwieżdżone niebo.
I nawet mi nie przeszkadzało, że jego trzecie oko do mnie mrugnęło.
The End