Uniwersum: Genshin Impact
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: fantasy, drama
Seria: "Light&Ice"/"Sun&Wind"
Ostrzeżenia: spoilery do gry, headcanony, sceny walki, tonięcie
Notka autorska: Brak shipu. Relacje typowo platoniczne.
Ach, tak, mam headcanon, że Diluc ma nyktofobię. Przepraszam.
Miłego czytania.
Diluc nienawidził, kiedy Magowie Otchłani zapuszczali się do Mondstadt. To tylko utwierdzało go w jego przekonaniu, że Rycerze Favoniusa naprawdę są nieefektywni i niezdarni.
Nikt, absolutnie nikt nie zorientował się, że to on cały czas strzeże miasta. No, z wyjątkiem jednej osoby. Dwóch, jeśli liczyć wiadomo kogo. Trzech, o ile Paimon to osoba.
Huffman też wiedział, ale temu tłumokowi musiał wyjawić to Kaeya, bo przecież ci idioci w życiu by się tego nie domyślili.
Diluc sam nie wiedział, kto był bardziej irytujący. Osoby nieposiadające wizji, Rycerze Favoniusa, czy ten wiecznie będący dwa kroki przed nim przybłęda, wciąż uważający się za jego brata.
Cichy głosik z tyłu głowy podpowiedział mu, że on nadal się o Kaeyę troszczy, ale zignorował go. Miał w tym wprawę. Robił tak od lat.
Latarnie zapalały się jedna po drugiej. Zapadł mrok. Rycerze Favoniusa niby patrolowali nadal miasto, ale szybciej można było się natknąć na podejrzanego typa z Fatui, niż na jednego z nich.
Diluc westchnął ciężko, gdy zobaczył skradających się dwóch Magów Otchłani. Hydro i Cryo.
- I znowu wy - mruknął, stając im na drodze. Podnieśli na niego wzrok i zaczęli mamrotać coś w tym swoim świszczącym języku. Coś o sercu otchłani i zamrażaniu czasu.
Powiedzmy, że ktoś kiedyś próbował go nauczyć języka, który nie został zapomniany jedynie w Khaenri'ah. I być może Diluc nieco z tych lekcji zapamiętał.
Ale to było dawno i sam o to poprosił. Teraz tej osoby o nic więcej prosić nie będzie.
- "Zamknij się" - uciszył głosik z tyłu głowy i roztopił pole siłowe Maga Cryo.
Właściwie, walka z przeciwnikami wyglądała tak jak zawsze. Wszystko szło gładko. Do momentu, kiedy kilka sopli nie zostało rzuconych w jego stronę.
To była chwila, wręcz kilka sekund. Większość roztopił, ale ten jeden rozciął mu skórę na udzie. Diluc syknął i zamachnął się, żeby dobić i tak już konającego Maga Cryo, ale...
Absolutnie nic się nie stało.
- Zgubiłeś coś, Darknight Hero - usłyszał głos Maga Hydro za plecami.
Diluc złapał swój pasek i odwrócił się bardzo powoli. Mag Hydro trzymał w ręce jego wizję i podrzucał ją tak, jak pewna osoba monetę.
- Zabieranie broni przeciwnikom jest niehonorowe - oznajmił Diluc, nie spuszczając wzroku z Maga Hydro.
- Ach tak? - Mag popatrzył na wizję i schował ją do kieszeni. - A jeśli zrobię tak?
Pstryknął palcami. Latarnie pogasły w oka mgnieniu, zalane wodą.
- To też jest niehonorowe, Darknight Hero? - spytał Mag Hydro w kompletnej ciemności.
Diluc chciał coś powiedzieć. Odpyskować mu. Rzucić się na niego z mieczem, nawet jeśli go nie widział i nawet jeśli Mag Hydro, jako ktoś z Khaenri'ah, mógł się teleportować i mogło dawno go tam nie być.
Ale nie mógł się ruszyć. Głos ugrzązł mu w gardle. Znów był dziesięcioletnim chłopcem, który bał się zejść do piwnicy bez lampy. Znów musiał pokonać strach, by uczynić swojego ojca dumnym.
Tylko tym razem nie dostanie wizji. Nic nie oświetli terenu wokół niego. Musi wydostać się z tej sytuacji sam, zanim...
No właśnie. Zanim co? Zanim Mag Hydro uwięzi go w magicznej bańce mydlanej?
Próbował przebić bańkę mieczem, ale to nic nie dawało. Jedyny efekt, jaki osiągnął, to fakt, że miecz wyślizgnął mu się z dłoni i upadł na chodnik.
Bańka zalała się wodą. Diluc nabrał powietrza w płuca i zamknął oczy.
Wydostanie się stąd. Musi się tylko uspokoić.
Pozbawiony wizji. Pozbawiony broni. Pozbawiony honoru.
Minuta. Dwie. Dwie i pół. I jeszcze pięć sekund.
Otworzył szeroko oczy. Musiał zaczerpnąć oddechu.
Tyle, że zamiast powietrza, do jego płuc wlała się woda. Poczuł, jak go palą. Jak się dusi. Jak się topi. W całkowitych ciemnościach.
Co go pochłonęło? Woda czy ciemność?
A może otchłań?
Na granicy świadomości zobaczył błękitno-biały blask. Czyli ten Mag Cryo jednak nie umarł?
Dziwne.
Dlaczego nagle poczuł, że spada?
Uderzenie plecami o chodnik było ostatnią rzeczą, którą zapamiętał.
* * *
Diluc zamrugał.
Zobaczył nogi i rąbek spódnicy albo sukienki.
Znowu zamrugał.
I zaczął się krztusić, wypluwając wodę.
- Mistrzu Diluc? - usłyszał głos Donny. - Och, żyje pan, Mistrzu Diluc!
Kobieta podniosła go i przytuliła do siebie, nie zwracając uwagi na to, że jest mokry i że nadal niezbyt odzyskał oddech.
- Co się... - chciał zadać pytanie, ale wciąż nie do końca mógł mówić.
- Zobaczyłam, jak zabrali panu wizję i pobiegłam po pomoc - wyjaśniła Donna, wciąż go tuląc. - Nawet nie wiedziałam, że tak szybko potrafię biegać, Mistrzu Diluc. I dobrze, że od razu zareagowałam, bo jak przybyliśmy na miejsce, to już się pan topił w tej okropnej bańce!
Donna zaczęła cicho szlochać.
- Czekaj... - Diluc odsunął ją od siebie. - Wy?
Donna spuściła wzrok.
- Powinien pan z nim porozmawiać - powiedziała cicho. - Pan cierpi i on też cierpi. Powinien pan pozwolić mu naprawić wasze relacje. Zwłaszcza teraz, gdy ma pan u niego dług.
Diluc patrzył na Donnę, która nadal pochlipywała pod nosem. Otarł jej łzy z policzków. Zadrżała, chyba zdziwiona tą czułością.
- Mam dług u ciebie, Donno. To ty pobiegłaś po pomoc. On tylko wykonał twoje polecenie - oznajmił, wstając. Zakaszlał raz jeszcze.
Jak nie dostanie zapalenia oskrzeli, to się zdziwi.
- Ja nic nie mogłam zrobić! To on pana uratował! - zawołała Donna. - Ja tylko szłam do domu z nalewką dla dziadka i wszystko widziałam...
Diluc pomógł jej wstać. Był pod wrażeniem faktu, że oboje dobrze wiedzą, kogo mają na myśli, mówiąc "on". I że ona unika nazywania Kaeyi imieniem, jak gdyby jej tego zabronił.
- Opowiedz mi, jak mnie w takim razie uratował - poprosił Diluc. Donna spojrzała na niego, po czym przeniosła wzrok na rozgwieżdżone niebo.
- To akurat słabo widziałam - przyznała. - Ale magia Cryo daje światło. Przybiegłam za nim, choć kazał mi zostać. Ale musiałam się upewnić, że nic się panu nie stało...
Diluc odchrząknął. Wciąż drapało go w gardle. I trochę drżał. Objął Donnę ramieniem. Czuł bijące od niej ciepło.
- Mistrzu Diluc...
- Kontynuuj.
Donna westchnęła.
- Zamroził najpierw jakby wierzchnią warstwę tej bańki mydlanej, a potem przebił ją mieczem. Rozpadła się i jej zawartość, wraz z panem, chlusnęła o chodnik. A potem zabił tego Maga Otchłani. Jak to podsumował, z zimną krwią.
- Typowe - mruknął Diluc.
- A później znalazł pana wizję - Donna podała mu kryształ w złotej oprawie, który wyciągnęła z kieszeni. - Podbiegł do pana i sprawdził, czy pan oddycha. Zawołał mnie i przewrócił pana na bok. Wypluł pan wodę, chyba pan tego nie pamięta, bo ocknął się pan dopiero później...
- I poszedł?
- Tak. Kazał mi pana pilnować. Stwierdził, że lepiej będzie, jak to ja będę pierwszą osobą, którą pan zobaczy po obudzeniu się, bo ujrzenie po uniknięciu śmierci kogoś, kogo się nienawidzi... - Donnie zadrżał głos. - Jesteście braćmi, Mistrzu Diluc, czy pan tego chce czy nie. Tak, wiem, że Mistrz Crepus jedynie go przygarnął, że to znajda i że ma takie dziwne źrenice jak mieszkańcy tej okropnej krainy rządzonej przez Zakon Otchłani. Ale jak już mówiłam, pan cierpi i on cierpi. Musi pan porzucić swoje uprzedzenia, bo aż mi się serce kraje, kiedy przypominam sobie, jak zawsze powtarzałam, że chciałabym być z kimś tak blisko, jak wy ze sobą. A teraz zachowujecie się, jakbyście...
Donna syknęła, kiedy Diluc zacisnął palce na jej ramieniu.
- Dość - powiedział chłodno. - To sprawa między kapitanem Kaeyą, a mną. Nie wtrącaj się. Powiedz mu, że dziękuję za uratowanie mi życia, ale nie oczekuj, że...
Donna wyrwała mu się. Stanęła przed nim i zmarszczyła brwi. Oparła dłonie na biodrach. Jej usta, zazwyczaj pełne i malinowe, wydawały się teraz jedynie wąską, czerwoną kreską.
- Mógłby mu pan chociaż podziękować osobiście! - zawołała. - Nie przeze mnie, tylko sam! Ma pan wizję Pyro, a zachowuje się pan, jakby miał pan serce z kamienia albo lodu!
Donna wręcz wycedziła ostatnie słowo. Tupnęła nogą, poprawiła grzywkę i odwróciła się do niego plecami.
- Dobranoc, Mistrzu Diluc. Mam nadzieję, że podejmie pan właściwą decyzję - powiedziała stanowczo, idąc w swoją stronę.
Diluc westchnął ciężko.
Z nią też musi kiedyś poważnie porozmawiać. Ale to kiedyś.
Na razie musi wrócić do domu i się przebrać, zanim naprawdę się rozchoruje.
* * *
Kaeya drgnął, gdy tuż przed jego twarzą ktoś postawił butelkę wina. Podniósł wzrok i napotkał karmazynowe oczy Diluka na swojej drodze.
- Co...
- Dziękuję - powiedział Diluc wyzutym z emocji głosem. - Ale nie oczekuj niczego więcej.
Kaeya rozejrzał się. Jedyni goście w Angel's Share tego wieczora posnęli pijani przy stolikach. Venti się nie liczył. I tak nic nikomu nie powie, bo mało go obchodziły przyziemne problemy ludzi.
Zwłaszcza kłótnie między braćmi.
- Ile jeszcze lat będę musiał udowadniać, po której jestem stronie? - spytał Kaeya półszeptem.
Diluc nachylił się do niego.
- Tak długo, aż ci uwierzę, a to trochę zajmie - powiedział stanowczo. - Zwłaszcza, że Magowie Otchłani ostatnio coraz częściej zapuszczają się w granice miasta, a ktoś im doniósł, że Jean była chora.
Kaeya westchnął, odsuwając Diluka od siebie.
- Nie patrz tak na mnie, nie chcę ci chuchać - uśmiechnął się do niego. - I dziękuję za ten prezent dziękczynny. Cieszę się, że przynajmniej tyle znaczy dla ciebie twoje życie.
- Co ty sugerujesz? - Diluc zmarszczył brwi.
- Że jesteśmy dokładnie tacy sami, bracie - Kaeya wstał, biorąc butelkę wina ze stołu. - Czy ryzykujemy aż tak bardzo, broniąc Mondstadt, bo chcemy ocalić życie jego mieszkańców, czy stracić swoje, ale w słusznej sprawie? Co jest naszym priorytetem, hm?
I poszedł, a jego peleryna przesunęła się po sąsiednim stoliku z cichym szurnięciem.
Diluc zamrugał i zerknął na Ventiego, który bawił się winem w swoim kieliszku.
Mógł się już do tego przyzwyczaić. Do tego, że Kaeya zawsze wszystko wie i zawsze ma rację.
Do tego, że jako jedyny musiał dawać mu fory w grze w szachy, bo ze wszystkimi innymi Diluc zawsze wygrywa.
Ale wciąż go zaskakiwało to, że nadal potrafił odczytać jego myśli.
Nadal potrafił wyczuć emocje, które Diluc od dawna ukrywał skrzętnie przed światem.
Nadal była między nimi ta bliźniacza więź, o której istnieniu Diluc pamiętać nie chciał.
Wrócił za bar.
Tylko...
Czy naprawdę czują się dokładnie tak samo? Czy to możliwe, że Donna miała rację?
Ile prawdy było w słowach wiecznie kłamiącego Kaeyi?
I tym razem Diluc nie potrafił uciszyć tego cichego głosiku z tyłu głowy.
Bo co jeśli Kaeya po raz pierwszy od dawna nie kłamał...?
The end