Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

sobota, 27 kwietnia 2019

Wspomnienia białe jak śnieg

Zespół: Acme
Pairing: Rikito&Haru
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj
Ostrzeżenia: szpital, choroba
Notka autorska: O tym, jak Rikito był chory.


Ból.
Tylko tyle pamiętam.
Ten ból.
A potem nic.
Jakby wyłączyli mi zasilanie, wyjęli baterie i zrzucili z balkonu na szóstym piętrze.
Później pamiętam szpital. Lekarzy, rodziców i moją siostrę. I całą dawkę leków. W kroplówce. W tabletkach byłoby to zbyt niebezpieczne.
Byłem nimi otumaniony. Nie do końca rozumiałem, co się ze mną dzieje i gdzie jestem.
Otwierałem oczy i widziałem biały sufit.
Zamykałem je i znów nastawała ciemność.
Chciałem być z wami. Na scenie.
Ale nie mogłem.
Chciałem być z wami tak po prostu.
Ale tego też nie mogłem.
Chciałem być z tobą. Porozmawiać. Przytulić się. Cokolwiek.
Ale tego też nie mogłem.
Być może mnie odwiedzałeś. Być może coś mówiłeś. A może tylko przynosiłeś kwiaty.
A może zostawałeś na dłużej i szeptałeś mi do ucha, że niedługo znowu będziemy razem grać.
Ale ja tego nie wiem. Nie wiem, bo nic nie pamiętam. Zbyt silne leki. Jakbym był w transie. Jakbym jednocześnie był żywy i martwy.
Może mnie złapałeś za rękę, może mnie nawet cmoknąłeś w dłoń, albo w policzek. Może coś nuciłeś pod nosem, kiedy wkładałeś świeże kwiaty do wazonu, uprzednio wyciągając te stare.
Może nawet coś ci odpowiadałem. Może powiedziałem ci coś, czego nie powinienem i sprawiłem ci tym przykrość. A może właśnie na odwrót, może cię uszczęśliwiłem jakąś drobnostką?
Nie wiem. Nie pamiętam. Wspomnienia są jak puste, białe karty. Białe jak ten szpitalny sufit i śnieg sypiący za oknem.
Śnieg? Tak. Śnieg.
Teraz pamiętam. Padał śnieg.
Patrzyłem przez okno, stojąc przy parapecie, na coś czekając. Albo na kogoś. Pewnie na ciebie.
Nie wiem, czy przyszedłeś, bo zemdlałem. Tyle wiem. Tyle kojarzę z rozmów lekarzy. Mamrotali między sobą, że jeszcze długo tu poleżę i zastanawiali się, czy na pewno nie trzeba zrobić mi przeszczepu.
Nie wiedziałem, co się w ogóle dzieje wokół mnie. Jakbym tracił zmysły.
Chciałem przestać widzieć ten cholerny biały sufit i wdychać to szpitalne powietrze, które wypełniało moje płuca od wielu tygodni.
A może miesięcy?
Nie wiem. Pogubiłem się nawet, który mamy rok. Czy pierwszy stycznia już był? Czy napisałeś do mnie przynajmniej smsa?
Raczej nie przyszedłeś. Pewnie spędziłeś ten Nowy Rok na scenie.
Gdzieś przez mgłę tli się w mojej głowie wspomnienie lustra, w które spojrzałem. To chyba było w łazience. Stałem oparty o białą umywalkę i patrzyłem na swoją bladą jak ściana twarz i odrosty na pół głowy.
A potem znowu znalazłem się na podłodze. Zimnej. Białej. Szpitalnej.
Ale lekarze twierdzili, że już jest lepiej. Już jest na tyle w porządku, że mogą mi zmniejszyć dawkę leków.
Cudownie.
Ale znów się obudziłem i zobaczyłem biały sufit. Nadal tu byłem. Nadal w szpitalu. Nadal sam.
- O, nie śpisz - usłyszałem nagle i odwróciłem się w stronę, z której docierał do mnie głos.
Siedziałeś na krześle. Długie włosy opadły ci na ramiona, zielone końcówki idealnie kontrastowały z czernią twoich ubrań i bielą wokół.
- To dobrze, bo coś ci przyniosłem - powiedziałeś, wręczając mi książkę. - Jak poczujesz się lepiej i będziesz bardziej kontaktował, to możesz przeczytać.
Uśmiechnąłeś się i pogłaskałeś mnie po głowie.
- Muszę już iść - oznajmiłeś, wstając z krzesła. - Porozmawiamy, kiedy nie będziesz mamrotał pod nosem o różowych jednorożcach w strojach pokojówek. Mocne masz te leki. To do zobaczenia.
To było pierwsze wspomnienie, które zapamiętałem tak wyraźnie. Czerń i zieleń pośród wszechobecnej bieli.
Ruszyłeś w stronę drzwi, ale ja złapałem cię za rękę i zatrzymałem.
Twoja dłoń była ciepła.
- Co? - spojrzałeś na mnie ze zdziwieniem. - Co się stało?
- Zostań - powiedziałem na tyle głośno, na ile pozwolił mi mój ówczesny stan.
- Nie mogę - uśmiechnąłeś się przepraszająco. - Musisz mi wybaczyć, ale nie mogę.
Przyciągnąłem cię do siebie, przez co wylądowałeś na łóżku.
- Naprawdę nie mogę - powtórzyłeś. - Puścisz mnie?
Nie chciałem cię wypuszczać z tego szpitala. Pragnąłem albo żebyś został, albo żebyś mnie stąd ze sobą zabrał.
Ale żebym mógł cię przytulać tak, jak teraz.
- Co robisz? - spytałeś. - Ja naprawdę muszę już iść.
Puściłem cię. Uśmiechnąłeś się jeszcze raz i wyszedłeś.
To wspomnienie jest kolorowe. Wyraźne. I żywe.
Zaniki pamięci się skończyły. Zaczęło się oczekiwanie.
Teraz już znałem kalendarzową datę. Już wiedziałem, ile dni minęło od twojej ostatniej wizyty.
Wspomnienia powoli odzyskiwały kolory. Nie tylko z tobą, chociaż te miały najżywsze barwy.
I któregoś dnia, kiedy dopiero co wyszedłeś, zerwałem się z łóżka, złapałem za stojak do kroplówki i na tyle, na ile mogłem, wybiegłem za tobą na korytarz.
- Haru! - zawołałem, a ty odwróciłeś się zdziwiony.
Być może chciałeś zapytać, co się stało. A może chciałeś mnie zganić za to, że biegam. Albo za to, że w ogóle ruszyłem się z łóżka bez pozwolenia.
Ale nie zdążyłeś nic powiedzieć, bo twoje dopiero co lekko uchylone usta, zostały zamknięte przez moje.
Może to nie było zbyt mądre, ale w tamtej chwili mało mnie to obchodziło.
I ciebie też, skoro ten pocałunek oddałeś.
Sufit nadal był biały. Szpitalna piżama również.
Ale za oknem zaczęły pojawiać się pierwsze kwiaty i zielenić drzewa.
Nastała wiosna.
The end

piątek, 12 kwietnia 2019

Burza z piorunami

Zespół: D=OUT&DIV
Pairing: Satoshi&Shougo, wspomniane Naoto&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: komediowy melodramat, czy co
Ostrzeżenia: delikatne sceny przemocy? XD
Notka autorska: Uwielbiam robić z Satoshiego niezrównoważonego psychicznie i musicie mi to wybaczyć. Enjoy~!



Kiedy Reika umawiał mnie i Koukiego na wywiad w NicoNico, nie protestowałem. Kolejne spotkanie, gdzie trzeba będzie trochę pogadać o nowych wydawnictwach. Nic nadzwyczajnego.
Gorzej, że okazało się, iż nie tylko nasz zespół został zaproszony.
DIV również.
I oczywiście Shougo i Satoshi musieli się zgłosić.
Nie mam nic przeciwko spędzaniu czasu z kolegami z zespołu. Nie mam nic przeciwko spędzaniu czasu z Shougo. Ale mam nieco inne podejście do Satoshiego.
W dużym skrócie, on mi się wydaje mocno podejrzany. Jakby miał odejść z zespołu, kiedy tylko coś przestanie mu się podobać.
Gorzej, że Shougo jest w niego kompletnie zapatrzony i nie widzi oznak tego, że z gościem jest coś nie tak.
- Hejka~! - przywitał się Kouki, przytulając jednego i drugiego. Satoshi wyglądał, jakby dostał udaru, Shougo jedynie się zaśmiał i odwzajemnił uścisk.
- Cześć, Naoto - powiedział, uśmiechając się lekko.
- Cześć - odpowiedziałem.
Satoshi nie powiedział nic. Ani do mnie, ani do Koukiego. Widziałem tylko, że jedyne, na czym był skupiony, to żeby nie złapać Shougo za rękę ani go nie objąć.
Zawsze możecie to wyjaśnić fanserwisem, stary, jeśli akurat przydybie was fotograf.
Naprawdę.
Wiem, co mówię.
Usiadłem obok Koukiego, który zajął miejsce przy Satoshim. Obok niego usiadł Shougo i wywiad połączony z audycją mógł się w końcu zacząć.
Usilnie próbowałem myśleć o tym, że byłem tego dnia umówiony z moją dziewczyną. Zmuszałem się do skupienia na tym, co mówił prowadzący i na jej kusej, zielonej sukience, którą ostatnio kupiła. I że pewnie założy do niej te zakolanówki z Totoro, jak zwykle.
Ale wiedziałem, że znowu przepadłem. Że po raz kolejny po spotkaniu z Shougo, po zobaczeniu jego uśmiechu i zapewne po pójściu z nim potem na piwo, kiedy wrócę do domu, złamię już któreś z rzędu niewinne, kobiece serce.
Z niego nie da się wyleczyć. Nawet po tylu latach.
- A więc teraz grasz w Dauto, Naoto? - spytał Shougo, zagadując mnie po wywiadzie. Nadal siedzieliśmy na swoich miejscach. I całe szczęście, bo pewnie moje myśli byłyby jeszcze bardziej chaotyczne niż teraz.
- Tak. Staram się, jak umiem, żeby stać się dobrym zastępstwem za Minase - uśmiechnąłem się przyjaźnie.
- Nie bądź zastępstwem, Naoto - Shougo wstał i przysunął swoje krzesło do blatu. - Bądź sobą. To ci najlepiej wychodzi.
Nie powinien tego mówić. Nie dlatego, że poczułem jednocześnie miłe i bolesne ukłucie w sercu. Tylko dlatego, że nie wiedziałem, iż Satoshi może się aż tak zmarszczyć.
- Wiesz, Shogo, nie chcę nic mówić, ale samo bycie sobą może mu czasem nie wystarczyć, prawda? - rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie, łapiąc tym razem Shougo za rękę i chyba trochę za mocno ją ściskając, bo mój przyjaciel z dzieciństwa ją wyszarpnął z oburzeniem na twarzy.
Ewentualnie wkurzyła go ta nieuzasadniona zazdrość.
- Uważaj, bo ty możesz właśnie zepsuć wszystko byciem sobą - powiedziałem, zanim zdążyłem pomyśleć, co mówię. Kouki patrzył to na Satoshiego, to na mnie.
- Nie znasz Shogo, tak jak ja. Nikt tak dobrze go nie zna - Satoshi odsunął Koukiego, który zachwiał się lekko i zamrugał ze zdumienia.
- Wydaje ci się, że znasz Shougo lepiej ode mnie? - spytałem, mrużąc oczy. - Wiesz, ile mieliśmy lat, jak się poznaliśmy?
- Nie obchodzi mnie to - mruknął, zaciskając dłonie w pięści.
Czy on zamierza mnie uderzyć?
- SPOKÓJ! - zawołał Kouki, odpychając nas od siebie. - Nie mam pojęcia, o co wam chodzi, ale w tej chwili macie się opanować. Bo inaczej Reika nie wypuści cię z sali prób przez tydzień.
- Chobi tak samo - powiedział cicho Shougo. - Satoshi, przestań.
Ten cymbał jedynie spojrzał na niego i westchnął przeciągle.
- Niech wam będzie - prychnął, odwracając się i wyszedł.
- Satoshi, czekaj! - zawołał Shougo, wybiegając za nim.
Kouki nadal trzymał dłoń na moim ramieniu.
- O co tu, u licha, chodzi? - spytał.
- Shougo to mój były. I jak widać ktoś tu o tym wie i ma z tym niemały problem - wyjaśniłem.
- Ja pierniczę - Kouki pokręcił głową z niedowierzaniem. - Chociaż muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem.
- Pod wrażeniem czego? - zdziwiłem się.
- Pierwszy raz widziałem, żeby wykrzesał z siebie tyle emocji naraz - wyjaśnił Kouki, na co parsknąłem śmiechem.
Po tym, jak pożegnaliśmy się z dziennikarzem, myślałem, że już nic mnie nie zaskoczy. Kouki poszedł jeszcze coś załatwić, a ja ruszyłem ku wyjściu.
A jednak coś mnie zaskoczyło. Satoshi stał przy ścianie i chyba na nas czekał.
- Shogo wyszedł zapalić. Nie chce mi się wdychać tej trucizny - oznajmił, choć o nic go nie pytałem.
Tak samo, jak nie kazałem mu złapać mnie za koszulę i rąbnąć mną o ścianę.
...moje plecy.
Chwila, co?!
- Co ty wyprawiasz? - spojrzałem na niego ze zdumieniem.
- Nie dzwoń, nie pisz, nie odzywaj się. Udawaj, że nie istniejesz - warknął.
- He?
- To, co słyszysz. Nie zbliżaj się do Shogo. On jest teraz mój i nigdy twój już nie będzie - wycedził przez zęby. - Jasne?
- Stary, mam dziewczynę. Uspokój się - nie okłamałem go. Naprawdę ją nadal miałem.
- Nie kochasz jej - oznajmił. A co on, wróżbita? Jasnowidz? - Niedługo z nią zerwiesz.
- Skąd taki pomysł? - zdziwiłem się.
- Słyszałem o tym, że zmieniasz dziewczyny jak rękawiczki. Co, nudzą ci się, bo nie są jak mój ukochany? - ton jego głosu był naprawdę niepokojący.
- Bredzisz - stwierdziłem.
- Naoto? - Kouki podszedł do nas. Satoshi puścił mnie i poszedł.
Wygładziłem koszulę. Co to miało być?
- Nie można cię zostawić na pięć minut? - westchnął Kouki. - Czego znowu chciał?
- Ustalić warunki rozmawiania z Shougo - odparłem.
- Jakie warunki?
- Jest jeden: nie robić tego - wzruszyłem ramionami.
- Ale uświadomiłeś go, że jesteś zajęty?
- Tak.
Kouki uderzył się ręką w twarz.
- Chodź już, zanim gotów wrzucić cię do studzienki kanalizacyjnej czy coś - złapał mnie za ramię i pociągnął w stronę samochodu.
Co za przygłupi imbecyl...
Ale w jednym miał rację. Nie kocham mojej dziewczyny.
Kocham Shogo. Cały czas, niezmiennie, od dziesięciu lat...
The end