Pairing: Rikito&Haru
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj
Ostrzeżenia: szpital, choroba
Notka autorska: O tym, jak Rikito był chory.
Ból.
Tylko tyle pamiętam.
Ten ból.
A potem nic.
Jakby wyłączyli mi zasilanie, wyjęli baterie i zrzucili z balkonu na szóstym piętrze.
Później pamiętam szpital. Lekarzy, rodziców i moją siostrę. I całą dawkę leków. W kroplówce. W tabletkach byłoby to zbyt niebezpieczne.
Byłem nimi otumaniony. Nie do końca rozumiałem, co się ze mną dzieje i gdzie jestem.
Otwierałem oczy i widziałem biały sufit.
Zamykałem je i znów nastawała ciemność.
Chciałem być z wami. Na scenie.
Ale nie mogłem.
Chciałem być z wami tak po prostu.
Ale tego też nie mogłem.
Chciałem być z tobą. Porozmawiać. Przytulić się. Cokolwiek.
Ale tego też nie mogłem.
Być może mnie odwiedzałeś. Być może coś mówiłeś. A może tylko przynosiłeś kwiaty.
A może zostawałeś na dłużej i szeptałeś mi do ucha, że niedługo znowu będziemy razem grać.
Ale ja tego nie wiem. Nie wiem, bo nic nie pamiętam. Zbyt silne leki. Jakbym był w transie. Jakbym jednocześnie był żywy i martwy.
Może mnie złapałeś za rękę, może mnie nawet cmoknąłeś w dłoń, albo w policzek. Może coś nuciłeś pod nosem, kiedy wkładałeś świeże kwiaty do wazonu, uprzednio wyciągając te stare.
Może nawet coś ci odpowiadałem. Może powiedziałem ci coś, czego nie powinienem i sprawiłem ci tym przykrość. A może właśnie na odwrót, może cię uszczęśliwiłem jakąś drobnostką?
Nie wiem. Nie pamiętam. Wspomnienia są jak puste, białe karty. Białe jak ten szpitalny sufit i śnieg sypiący za oknem.
Śnieg? Tak. Śnieg.
Teraz pamiętam. Padał śnieg.
Patrzyłem przez okno, stojąc przy parapecie, na coś czekając. Albo na kogoś. Pewnie na ciebie.
Nie wiem, czy przyszedłeś, bo zemdlałem. Tyle wiem. Tyle kojarzę z rozmów lekarzy. Mamrotali między sobą, że jeszcze długo tu poleżę i zastanawiali się, czy na pewno nie trzeba zrobić mi przeszczepu.
Nie wiedziałem, co się w ogóle dzieje wokół mnie. Jakbym tracił zmysły.
Chciałem przestać widzieć ten cholerny biały sufit i wdychać to szpitalne powietrze, które wypełniało moje płuca od wielu tygodni.
A może miesięcy?
Nie wiem. Pogubiłem się nawet, który mamy rok. Czy pierwszy stycznia już był? Czy napisałeś do mnie przynajmniej smsa?
Raczej nie przyszedłeś. Pewnie spędziłeś ten Nowy Rok na scenie.
Gdzieś przez mgłę tli się w mojej głowie wspomnienie lustra, w które spojrzałem. To chyba było w łazience. Stałem oparty o białą umywalkę i patrzyłem na swoją bladą jak ściana twarz i odrosty na pół głowy.
A potem znowu znalazłem się na podłodze. Zimnej. Białej. Szpitalnej.
Ale lekarze twierdzili, że już jest lepiej. Już jest na tyle w porządku, że mogą mi zmniejszyć dawkę leków.
Cudownie.
Ale znów się obudziłem i zobaczyłem biały sufit. Nadal tu byłem. Nadal w szpitalu. Nadal sam.
- O, nie śpisz - usłyszałem nagle i odwróciłem się w stronę, z której docierał do mnie głos.
Siedziałeś na krześle. Długie włosy opadły ci na ramiona, zielone końcówki idealnie kontrastowały z czernią twoich ubrań i bielą wokół.
- To dobrze, bo coś ci przyniosłem - powiedziałeś, wręczając mi książkę. - Jak poczujesz się lepiej i będziesz bardziej kontaktował, to możesz przeczytać.
Uśmiechnąłeś się i pogłaskałeś mnie po głowie.
- Muszę już iść - oznajmiłeś, wstając z krzesła. - Porozmawiamy, kiedy nie będziesz mamrotał pod nosem o różowych jednorożcach w strojach pokojówek. Mocne masz te leki. To do zobaczenia.
To było pierwsze wspomnienie, które zapamiętałem tak wyraźnie. Czerń i zieleń pośród wszechobecnej bieli.
Ruszyłeś w stronę drzwi, ale ja złapałem cię za rękę i zatrzymałem.
Twoja dłoń była ciepła.
- Co? - spojrzałeś na mnie ze zdziwieniem. - Co się stało?
- Zostań - powiedziałem na tyle głośno, na ile pozwolił mi mój ówczesny stan.
- Nie mogę - uśmiechnąłeś się przepraszająco. - Musisz mi wybaczyć, ale nie mogę.
Przyciągnąłem cię do siebie, przez co wylądowałeś na łóżku.
- Naprawdę nie mogę - powtórzyłeś. - Puścisz mnie?
Nie chciałem cię wypuszczać z tego szpitala. Pragnąłem albo żebyś został, albo żebyś mnie stąd ze sobą zabrał.
Ale żebym mógł cię przytulać tak, jak teraz.
- Co robisz? - spytałeś. - Ja naprawdę muszę już iść.
Puściłem cię. Uśmiechnąłeś się jeszcze raz i wyszedłeś.
To wspomnienie jest kolorowe. Wyraźne. I żywe.
Zaniki pamięci się skończyły. Zaczęło się oczekiwanie.
Teraz już znałem kalendarzową datę. Już wiedziałem, ile dni minęło od twojej ostatniej wizyty.
Wspomnienia powoli odzyskiwały kolory. Nie tylko z tobą, chociaż te miały najżywsze barwy.
I któregoś dnia, kiedy dopiero co wyszedłeś, zerwałem się z łóżka, złapałem za stojak do kroplówki i na tyle, na ile mogłem, wybiegłem za tobą na korytarz.
- Haru! - zawołałem, a ty odwróciłeś się zdziwiony.
Być może chciałeś zapytać, co się stało. A może chciałeś mnie zganić za to, że biegam. Albo za to, że w ogóle ruszyłem się z łóżka bez pozwolenia.
Ale nie zdążyłeś nic powiedzieć, bo twoje dopiero co lekko uchylone usta, zostały zamknięte przez moje.
Może to nie było zbyt mądre, ale w tamtej chwili mało mnie to obchodziło.
I ciebie też, skoro ten pocałunek oddałeś.
Sufit nadal był biały. Szpitalna piżama również.
Ale za oknem zaczęły pojawiać się pierwsze kwiaty i zielenić drzewa.
Nastała wiosna.
The end