Zespół: D
Pairing: Asagi&Ruiza
Dozwolone od: 15+
Gatunek tekstu: romans, obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Czyli kiedy Winry dowiaduje się, że Asagi był w szpitalu...
- Wiesz, tak się zastanawiam...
- Tak?
- Kiedy sobie uświadomiłeś, że mnie kochasz?
- Dzień, w którym to do mnie dotarło, był najgorszym w moim życiu.
- Dlaczego?
- Ponieważ był to siedemnasty stycznia 2010 roku, kochanie.
Siedziałem w garderobie, wpatrując się w ciebie trzymającego szklankę wypełnioną wodą. Zastanawiałem się, dlaczego dzisiaj jesteś taki zamyślony. Nie odzywałeś się prawie w ogóle, a jak już coś powiedziałeś, to było to tylko krótką odpowiedzią na zadane pytanie. Oprócz tego byłeś strasznie blady i co jakiś czas pocierałeś skronie dłonią. Coś było nie tak. Wstałem i, z uśmiechem na twarzy, podszedłem do ciebie.
- Coś się stało? - zapytałem. Po chwili podniosłeś wzrok i uśmiechnąłeś się niemrawo.
- Nie - odparłeś.
- Źle się czujesz? - spytałem z troską. Pokręciłeś głową. - Na pewno?
- Nic mi nie jest - odparłeś i wstałeś z krzesła. - Zawołaj resztę, za chwilę wychodzimy.
- Dobrze - przytaknąłem i poszedłem szukać pozostałych członków zespołu. Nie, twoje zachowanie nie było normalne. Od dawna nie byłeś dla mnie taki oschły.
Staliśmy już przed wejściem na scenę. W ciszy, jak zwykle, słyszałem tylko nasze oddechy. Twoja ręka spoczywała na mojej. Była zimna. Miałem ochotę cię uderzyć. Jak nic byłeś chory. Ale nie, po co powiedzieć przyjaciołom, że się źle czujesz? No po co?
Graliśmy jeden z utworów, gdy podczas przerwy między zwrotkami kątem oka coś zauważyłem. Coś bardzo niepokojącego. Opuściłeś mikrofon i dotknąłeś trzęsącą się dłonią skroni. Odwróciłem w twoją stronę. Po chwili nogi ugięły się pod tobą i upadłeś. Mikrofon potoczył się po scenie i spadł z niej, a wszyscy wokół zamarli. Odrzuciłem moją gitarę na bok i podbiegłem do ciebie szybciej, zanim ktokolwiek z ekipy zdążył zareagować.
- Asagi! Asagi, ocknij się! Asagi! - zawołałem, potrząsając cię lekko za ramię. Nie budziłeś się. Czułem, jak łzy zaczynają mi płynąć po policzkach. Miałem wrażenie, że siedziałem tam całą wieczność. Przestały docierać do mnie głosy, patrzyłem tylko na twoją bladą, nieprzytomną twarz. Trzech ludzi z ekipy zabrało cię stamtąd. Poczułem, jak ktoś łapie mnie za ramiona i podnosi z podłogi. To był Hiroki, który chwilę wcześniej prawie się zabił, wybiegając zza perkusji. Tak przynajmniej mi później opowiedział i uświadomił, że wszystko trwało zaledwie kilkadziesiąt sekund. Tsune próbował jakoś uspokoić rozhisteryzowaną publiczność, ale w końcu dał spokój i zbiegł ze sceny. Hiroki pociągnął mnie za rękaw i, łapiąc po drodze Hide-zou, pobiegł z nami do garderoby.
Widziałem, jak zabiera cię karetka, która odjechała z piskiem opon. Tsune odwrócił się do nas i oznajmił, że dalej jesteś nieprzytomny. Tak przynajmniej opowiadał mi Hiroki, który wtedy potrząsał mną i coś do mnie mówił. Z jego relacji wynikało, że po prostu mnie wołał. Ale ja nie koncentrowałem się na jego słowach, póki nie zaczął boleśnie piec mnie lewy policzek. Uściślając, dostałem z liścia od Hide-zou, który miał dość mojego kompletnego załamania. Cóż, muszę przyznać, że pomogło.
- Ty chory jesteś, człowieku?! - wrzasnął Hiroki, mierząc Hide-zou wzrokiem. - Drugiego mają odesłać do szpitala?!
- Ale popatrz, ocknął się - bronił się Hide-zou, wskazując na mnie. - Przytomny wzrok mu wrócił i oddycha normalnie. I weź się na mnie nie drzyj.
- Ja się nie drę. Ja tylko donośnym głosem zwracam ci uwagę, że nie należy policzkować kolegi z zespołu tylko dlatego, iż jest w szoku - wycedził Hiroki przez zęby.
- Uspokójcie się - powiedziałem trzęsącym się głosem. Perkusista spojrzał na mnie z troską, po czym odtrącił dłoń swojego koi*, która spoczęła na jego ramieniu. - I nie obrażaj się na Hide-zou, bo to nie jest odpowiednia chwila na kłótnię. Zwłaszcza, że...
Głos mi się załamał, choć jeszcze nie wiedziałem, czemu.
- Ruiza... - zaczął Tsunehito, obejmując mnie ramieniem. - Jemu na pewno nic nie będzie.
- Ale ja się boję - stwierdziłem i zachwiałem się, jednak Tsune mnie przytrzymał. - Ja się boję o niego. Ja wiedziałem, że coś jest nie tak. Ja wiedziałem.
Siedząc w poczekalni szpitalnej pomiędzy Hirokim a Tsune i słuchając chrapania Hide-zou, który chyba w każdej stresowej sytuacji zasypia, zastanawiałem się, dlaczego tylko ja zareagowałem na twoje omdlenie tak gwałtownie, a reszta zachowywała względny spokój. Ich nikt nie musiał uderzać w twarz, by się opamiętali. Przypomniałem sobie wszystkie chwile spędzone z tobą, twój uśmiech, głos, delikatne, zadbane dłonie. Uświadomiłem sobie, że cię kocham. Nad życie.
Byłem pierwszą osobą, która cię odwiedziła. To ja odgarnąłem ci włosy z twarzy, gdy spałeś. Wyszeptałeś tylko wtedy cicho "Ruiza", nie otwierając nawet oczu. Do dziś się zastanawiam, skąd wiedziałeś, że to ja.
- Rozpoznałem cię po dłoniach.
- Dłoniach?
- Tak. Często...
- Co?
- Często trzymałem twoje dłonie, gdy spałeś. Głupi nawyk zakochanego wokalisty.
- Zaraz, chwila. To ty zakochałeś się we mnie wcześniej, niż ja w tobie?
- O wiele wcześniej. Nawet nie wiesz, ile razy przyszedłem do twojego pokoju w nocy.
- Lunatykując czy świadomie?
- I tak i tak.
- Takahiro, weź mnie nie denerwuj.
- Też cię kocham, Yoshiyuki.
Pairing: Asagi&Ruiza
Dozwolone od: 15+
Gatunek tekstu: romans, obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Czyli kiedy Winry dowiaduje się, że Asagi był w szpitalu...
- Wiesz, tak się zastanawiam...
- Tak?
- Kiedy sobie uświadomiłeś, że mnie kochasz?
- Dzień, w którym to do mnie dotarło, był najgorszym w moim życiu.
- Dlaczego?
- Ponieważ był to siedemnasty stycznia 2010 roku, kochanie.
Siedziałem w garderobie, wpatrując się w ciebie trzymającego szklankę wypełnioną wodą. Zastanawiałem się, dlaczego dzisiaj jesteś taki zamyślony. Nie odzywałeś się prawie w ogóle, a jak już coś powiedziałeś, to było to tylko krótką odpowiedzią na zadane pytanie. Oprócz tego byłeś strasznie blady i co jakiś czas pocierałeś skronie dłonią. Coś było nie tak. Wstałem i, z uśmiechem na twarzy, podszedłem do ciebie.
- Coś się stało? - zapytałem. Po chwili podniosłeś wzrok i uśmiechnąłeś się niemrawo.
- Nie - odparłeś.
- Źle się czujesz? - spytałem z troską. Pokręciłeś głową. - Na pewno?
- Nic mi nie jest - odparłeś i wstałeś z krzesła. - Zawołaj resztę, za chwilę wychodzimy.
- Dobrze - przytaknąłem i poszedłem szukać pozostałych członków zespołu. Nie, twoje zachowanie nie było normalne. Od dawna nie byłeś dla mnie taki oschły.
Staliśmy już przed wejściem na scenę. W ciszy, jak zwykle, słyszałem tylko nasze oddechy. Twoja ręka spoczywała na mojej. Była zimna. Miałem ochotę cię uderzyć. Jak nic byłeś chory. Ale nie, po co powiedzieć przyjaciołom, że się źle czujesz? No po co?
Graliśmy jeden z utworów, gdy podczas przerwy między zwrotkami kątem oka coś zauważyłem. Coś bardzo niepokojącego. Opuściłeś mikrofon i dotknąłeś trzęsącą się dłonią skroni. Odwróciłem w twoją stronę. Po chwili nogi ugięły się pod tobą i upadłeś. Mikrofon potoczył się po scenie i spadł z niej, a wszyscy wokół zamarli. Odrzuciłem moją gitarę na bok i podbiegłem do ciebie szybciej, zanim ktokolwiek z ekipy zdążył zareagować.
- Asagi! Asagi, ocknij się! Asagi! - zawołałem, potrząsając cię lekko za ramię. Nie budziłeś się. Czułem, jak łzy zaczynają mi płynąć po policzkach. Miałem wrażenie, że siedziałem tam całą wieczność. Przestały docierać do mnie głosy, patrzyłem tylko na twoją bladą, nieprzytomną twarz. Trzech ludzi z ekipy zabrało cię stamtąd. Poczułem, jak ktoś łapie mnie za ramiona i podnosi z podłogi. To był Hiroki, który chwilę wcześniej prawie się zabił, wybiegając zza perkusji. Tak przynajmniej mi później opowiedział i uświadomił, że wszystko trwało zaledwie kilkadziesiąt sekund. Tsune próbował jakoś uspokoić rozhisteryzowaną publiczność, ale w końcu dał spokój i zbiegł ze sceny. Hiroki pociągnął mnie za rękaw i, łapiąc po drodze Hide-zou, pobiegł z nami do garderoby.
Widziałem, jak zabiera cię karetka, która odjechała z piskiem opon. Tsune odwrócił się do nas i oznajmił, że dalej jesteś nieprzytomny. Tak przynajmniej opowiadał mi Hiroki, który wtedy potrząsał mną i coś do mnie mówił. Z jego relacji wynikało, że po prostu mnie wołał. Ale ja nie koncentrowałem się na jego słowach, póki nie zaczął boleśnie piec mnie lewy policzek. Uściślając, dostałem z liścia od Hide-zou, który miał dość mojego kompletnego załamania. Cóż, muszę przyznać, że pomogło.
- Ty chory jesteś, człowieku?! - wrzasnął Hiroki, mierząc Hide-zou wzrokiem. - Drugiego mają odesłać do szpitala?!
- Ale popatrz, ocknął się - bronił się Hide-zou, wskazując na mnie. - Przytomny wzrok mu wrócił i oddycha normalnie. I weź się na mnie nie drzyj.
- Ja się nie drę. Ja tylko donośnym głosem zwracam ci uwagę, że nie należy policzkować kolegi z zespołu tylko dlatego, iż jest w szoku - wycedził Hiroki przez zęby.
- Uspokójcie się - powiedziałem trzęsącym się głosem. Perkusista spojrzał na mnie z troską, po czym odtrącił dłoń swojego koi*, która spoczęła na jego ramieniu. - I nie obrażaj się na Hide-zou, bo to nie jest odpowiednia chwila na kłótnię. Zwłaszcza, że...
Głos mi się załamał, choć jeszcze nie wiedziałem, czemu.
- Ruiza... - zaczął Tsunehito, obejmując mnie ramieniem. - Jemu na pewno nic nie będzie.
- Ale ja się boję - stwierdziłem i zachwiałem się, jednak Tsune mnie przytrzymał. - Ja się boję o niego. Ja wiedziałem, że coś jest nie tak. Ja wiedziałem.
Siedząc w poczekalni szpitalnej pomiędzy Hirokim a Tsune i słuchając chrapania Hide-zou, który chyba w każdej stresowej sytuacji zasypia, zastanawiałem się, dlaczego tylko ja zareagowałem na twoje omdlenie tak gwałtownie, a reszta zachowywała względny spokój. Ich nikt nie musiał uderzać w twarz, by się opamiętali. Przypomniałem sobie wszystkie chwile spędzone z tobą, twój uśmiech, głos, delikatne, zadbane dłonie. Uświadomiłem sobie, że cię kocham. Nad życie.
Byłem pierwszą osobą, która cię odwiedziła. To ja odgarnąłem ci włosy z twarzy, gdy spałeś. Wyszeptałeś tylko wtedy cicho "Ruiza", nie otwierając nawet oczu. Do dziś się zastanawiam, skąd wiedziałeś, że to ja.
- Rozpoznałem cię po dłoniach.
- Dłoniach?
- Tak. Często...
- Co?
- Często trzymałem twoje dłonie, gdy spałeś. Głupi nawyk zakochanego wokalisty.
- Zaraz, chwila. To ty zakochałeś się we mnie wcześniej, niż ja w tobie?
- O wiele wcześniej. Nawet nie wiesz, ile razy przyszedłem do twojego pokoju w nocy.
- Lunatykując czy świadomie?
- I tak i tak.
- Takahiro, weź mnie nie denerwuj.
- Też cię kocham, Yoshiyuki.
The end
*koi - kochanie, kochanek (coś w tym rodzaju)