Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

środa, 22 lipca 2020

niedziela, 19 lipca 2020

When the time stopped for my Heart

Uniwersum: Marvel
Pairing: Stephen Strange&Christine Palmer
Dozwolone od: 15+
Gatunek tekstu: obyczajowy, dramat
Ostrzeżenia: spoilery do filmów, śmierć postaci
Notka autorska: DOBRA. NAPISAŁAM FANFIKA Z KANONICZNĄ HETEROZĄ Z FIKCYJNYMI POSTACIAMI.
Ogólnie w kij stresuję się, dodając go. Mam nadzieję, że jakoś to wyszło i nikt mnie nie zlinczuje za to.
Rocket został wybrany dlatego, że Christine totalnie nie radzi sobie z tymi wszystkimi magicznymi i kosmicznymi rzeczam i pomyślałam, że to jej najbardziej popsuje mózg.
Także... Miłego czytania.


Pstryk.
Nie wiem, co się stało.
Nagle połowa żywych istnień rozsypała się w pył.
Patrząc pustym wzrokiem na ekran telewizora, pomyślałam, że to znowu ta cholerna magia.
Bo to magia ich zabiła, tak?
Wstałam, żeby umyć kubek po kawie.
Umarli? Zniknęli?
Wzięłam myjkę.
Ale Stephen coś na to poradzi. W końcu jest tym, czarodziejem czy czarnoksiężnikiem czy kimś tam.
Szorując kubek, usłyszałam pukanie do drzwi.
No tak. Pewnie wywołałam wilka z lasu. Jak zwykle.
Odstawiłam kubek. Pukanie stawało się coraz bardziej natarczywe.
Nie chciało mi się spieszyć. Mam czas.
Od rana odbieram informacje o tym, że moje ciotki, wujkowie, kuzynostwo, pacjenci i zwykli znajomi w jednej chwili przestali istnieć.
Już mi się nie chce.
Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ubranego w malutkie ciuchy szopa pracza stojącego na dwóch nogach.
...kpicie sobie ze mnie?
 - Dzień dobry - powiedział cicho. - Jeśli ten dzień może być dobry.
Nie jest.
 - Mam na imię Rocket. Szukam pani Christine Palmer - oznajmił.
 - Dzień dobry - przywitałam się, wpuszczając go do środka. - To ja. A pan jest...
 - Strażnikiem Galaktyki. Jedynym ze Strażników - odpowiedział, stukając pazurkami w panele, gdy szedł. - Wong, taki jeden gościu, kazał mi pani przekazać, że...
 - Że Doktor Strange ma teraz pełne ręce roboty i wysłał ciebie, żebyś mi to powiedział, bo nie ma czasu zadzwonić? - zaśmiałam się, bo to było totalnie w jego stylu.
Ale...
 - Chwila, czemu Wong nie przyszedł sam? - spojrzałam w smutne oczy szopa. - Gdzie jest Doktor Strange?
Szop westchnął.
 - Bo to on ma teraz ręce pełne roboty, ale poprosił mnie, żebym to pani przekazał. Wie pani, pani Christine, tak na wszelki wypadek. Żeby pani nie myślała, że Strange panią olał czy coś. Tylko żeby wiedziała pani, że...
 - Że Stephen nie wróci - zrozumiałam w końcu, a nogi się pode mną ugięły.
Usiadłam na podłodze.
Cholerna magia...
Rocket położył mi łapkę na ramieniu, a ja wpadłam w szloch.
Nie płakałam po nikim.
Ani po ciotce Susie, ani ciotce Sophie, czy po Adeline, z którą byłam blisko, jak byłam mała.
Ani po Elizabeth, Caroline i jej suczce Myrtle.
Nie interesowała mnie Eva i jej kotka Coraline.
Pani Louise z sali nr 2, pani Antoinette z sali nr 5 i pani Madeleine z sali nr 8.
Ani pani Gabrielle z mieszkania nr 29.
Nasza recepcjonistka Dorothy i jej córka Anna.
Emily, Rose, Lucy, Sylvia, Cecilia i Fred.
Wuj Cody i stryj Cole.
Wszyscy ci ludzie, którzy zniknęli. Wszystkie zwierzęta.
Absolutnie nikt.
Nawet ten miły pan, który mieszkał naprzeciwko i zawsze się do mnie uśmiechał, ale jako, że wprowadził się niedawno, nie poznałam jeszcze jego imienia.
Ale po otrzymaniu informacji o śmierci tej jednej osoby, moje serce rozpadło się na milion kawałków.
Szlochałam, a łzy nie przestawały płynąć.
Ten dziwny, antropomorficzny szop nadal siedział obok mnie.
Chciał mnie wesprzeć, choć sam wyglądał, jakby stracił wszystko.
 - Powinna pani się położyć - stwierdził spokojnie, wychodząc. - Obiecuję pani, że zrobimy wszystko, by to odwrócić.
Dopiero teraz się zorientowałam, że mówił takim tonem, jakby sam już swoje przepłakał.
Wstałam z podłogi i zamknęłam za nim drzwi. Chwiejnym krokiem dotarłam do kanapy. Emocje rzucały mną tak, jakbym była ciężko ranna. Tak się czułam. Dokładnie w taki sposób.
Czy Stephen czuł to samo, gdy wtedy do mnie przyszedł? Kiedy ta dziwna, magiczna broń przeszyła mu serce?
Położyłam się na kanapie i zamknęłam oczy.
Więc umarłeś? Tak po prostu?
Tak.
To też jest w twoim stylu. Zniknąć tak niespodziewanie. Umrzeć, zanim przyjdziesz i porozmawiasz ze mną poważnie.
I, szczerze mówiąc, chciałabym się razem z tobą rozsypać...
* * *
 - Christine, mówię do ciebie - usłyszałam głos i spojrzałam na Billy'ego, który wpatrywał się we mnie zirytowany.
 - Przepraszam - powiedziałam cicho. - To przez ten dzień. To rocznica...
 - Wszyscy kogoś straciliśmy - stwierdził. - Pół ludzkości szlag trafił. Nie rób z siebie ofiary.
 - Nie robię - odparłam. - Wszyscy nimi jesteśmy.
 - Ale zachowujesz się, jakbyś tylko ty...
 - Billy, na litość boską, daj mi spokój! - zawołałam. - Mam dość. Dość wszystkiego. Dość tego czekania, czy oni...
 - Minął rok, Christine - odparł. - Powinnaś się z tym pogodzić.
Powinnam.
Zacisnęłam dłonie w pięści.
Weź się w garść, Christine. Jesteś dorosłą kobietą. Przestań wierzyć w to, że Stephen wróci.
On umarł. Świat biegnie dalej.
Co z tego, że twój się zatrzymał?
* * *
Spojrzałam przez okno na wschodzące słońce.
Następny dzień się rozpoczął.
Zdjęłam fartuch i niedbale rzuciłam go na kanapę. Usiadłam przy oknie i wpatrzyłam się w herbatę z miodem w moim kubku.
Stephen taką lubił. Znaczy, zaczął lubić po tym, jak wrócił z tego głupiego, magicznego szkolenia.
Zmienił się. Na lepsze. To chyba jedyna rzecz, którą magia potrafiła naprawić.
Jego.
A ja kochałam go przez to coraz mocniej.
I dlatego właśnie ten dzień znów zasnuwał moje myśli czarną mgłą.
Przymknęłam oczy.
Chcę tylko, byś do mnie wrócił. Żebyś znowu się uśmiechnął i trajkotał mi na zmianę o neurochirurgii i tej durnej magii. Tego chcę.
Albo żebyś zarzucił mi na ramiona tę swoją śmieszną, samoświadomą pelerynę, która sprawi, że będę latać.
Zrób cokolwiek, Stephen. Bo zawsze śmiałam się z twoich żartów, ale ten mi się nie podoba.
Przestań być martwy.
* * *
Leżałam w łóżku, wpatrując się w sufit. Zegar tykał nieustannie, przypominając mi o tym, że czas biegnie.
Tik tak tik tak cyk cyk cyk.
Minęły trzy lata. Nikt już nie wierzył w to, że wszyscy ci ludzie wrócą. Że ktokolwiek wróci.
Pół ludzkości nie żyło. To był fakt.
Tik tak tik tak tik tak.
Prawie jak bicie serca.
Czy moje zatrzymało się te trzy lata temu? Być może.
Cyk cyk cyk cyk cyk cyk cyk cyk...
Nie mogłam zasnąć z powrotem od kilku godzin. Ot tak, obudziłam się i jedyne, co mogłam zrobić, to leżeć.
Stephen...
Kiedyś, jak jeszcze miałeś sprawne dłonie, leżeliśmy w twoim łóżku, a ty głaskałeś mnie po głowie, bo zdechł mi akurat wtedy pies. Dawniej zastanawiałam się, czy ta twoja nagła empatia jest prawdziwa, ale teraz wiem, że była.
Bo twoje uczucia zawsze są prawdziwe. Tyle, że ukryte. Schowane głęboko na dnie twojego serca.
...och, przepraszam.
Były.
Bo ciebie już nie ma.
* * *
 - Christine!
Podniosłam wzrok. Billy wpatrywał się we mnie wściekły.
 - Znowu zapomniałaś, że...
 - Wybacz, Billy - powiedziałam cicho. - To ten dzień. To...
 - Rocznica, tak, wiem - przerwał mi Billy. - Mówiłaś to już trzy lata temu. A ja powtórzę to samo, co wtedy. Powinnaś się z tym pogodzić. Strange nie wróci.
Znów poczułam to ukłucie w sercu.
 - A poza tym... - zaczął Billy, opierając się o ścianę. - Jesteś lekarzem. Powinnaś być przyzwyczajona do śmierci. A tymczasem ja jestem tylko pielęgniarzem i radzę sobie o wiele lepiej.
 - Masz rację - przyznałam. - Powinnam. Ale nie jestem.
Trzy lata temu kazałam sobie wziąć się w garść.
Ale zamiast silniejsza, zrobiłam się przez ten czas jedynie słabsza.
* * *
Minęło pięć lat, a ja nadal czułam się tak, jakbym przestała istnieć razem z tą połową ludzkości.
Cierpienie po stracie przyjaciół i pacjentów minęło.
Ból po tym, jak członkowie mojej rodziny się rozsypali, nie do końca zniknął, ale było coraz lepiej.
Na samą myśl o Stephenie znowu poczułam ucisk w klatce piersiowej. Moje serce po raz kolejny rwało się na kawałki.
Tylko znowu nie rycz, kobieto...
Usłyszałam dziwny szum, jakby skrzydeł.
Podniosłam wzrok i spojrzałam przez okno.
Ptaki.
Mnóstwo ptaków.
Wstałam i podeszłam do szyby.
Nie. Nie tylko ptaki.
Ludzie.
Na ulicy.
Mnóstwo ludzi na ulicach.
Co się...
...
Cofnęli to?
Moja komórka rozdzwoniła się jak pomylona.
Odbierałam telefony jeden po drugim.
Słyszałam, jak ludzie krzyczą z radości.
W radio przerwano audycję, a w głośnikach odezwał się reporter, który też pięć lat temu się rozsypał.
I wtedy właśnie usłyszałam to dziwne skwierczenie, jakby coś się paliło, a mój telefon został mi wyjęty z ręki.
 - Ach, to dlatego nie odbierasz - do moich uszu dotarł głos, którego już miałam nigdy nie usłyszeć.
Odwróciłam się. Stephen stał przede mną i patrzył mi prosto w oczy, wciąż trzymając moją komórkę w dłoni.
 - Muszę już iść, ale chciałem, żebyś wiedziała...
 - Znowu jesteś w szoku - powiedziałam ze ściśniętym gardłem. - Jak wtedy.
Uśmiechnął się i cmoknął mnie w policzek.
 - Porozmawiamy później, Christine - puścił do mnie oko i zamknął portal.
A ja poczułam, jak moje serce wraca do swojego pierwotnego kształtu.
* * *
Przysypiałam na kanapie, gdy obudził mnie ten dźwięk. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak Stephen wychodzi z tego swojego portalu.
Wyglądał, jakby coś się stało. Coś strasznego i przerażającego.
 - Stephen? - wstałam z kanapy.
Nie odpowiedział. W milczeniu zamknął portal i zdjął tę swoją fruwającą pelerynę.
Czy tam lewitującą. Jeden pies.
 - Przegraliśmy? - spytałam, podchodząc do niego.
Miał kilka zadrapań. I wyglądał, jakby przed chwilą płakał.
Ale fizycznie nic poważnego mu nie było.
 - Nie - odpowiedział krótko. - Wygraliśmy. Nasz świat nadal istnieje.
 - Przyniosę wodę utlenioną - oznajmiłam i poszłam do łazienki.
Wróciłam po chwili. Stephen stał przy oknie i patrzył na miasto.
 - Powiesz mi, co się stało? - spytałam, przemywając mu ranę.
Zerknął na mnie. Naprawdę miałam wrażenie, że płakał.
 - Uratowaliśmy świat - odparł, wpatrując się w wieczorny krajobraz za szybą. - Ale musiałem poświęcić ludzkie życie, by nie przestał istnieć.
 - Dużo? - upewniłam się.
 - Jedno - odparł. - Niby tylko jedno, ale to aż jedno. To był czyjś mąż, czyjś ojciec, czyjś przyjaciel. A ja musiałem mu pokazać, że to jedyna szansa z czternastu milionów...
CO?!
 - ...by nam się udało - Stephen przymknął oczy.
Złapałam go za dłoń. Jego palce drżały, jak zwykle.
 - Myślę, że on sam był tego świadomy - stwierdziłam. - Bo on też był tym, czarnoksiężnikiem, tak?
 - Nie - Stephen zaprzeczył. - Był naukowcem. Bogatym bucem, który myślał, że ma wszystko.
 - Jak ty kiedyś?
 - Jak ja kiedyś - przyznał. - Nawet nie wiem, czy mnie lubił. Nasza relacja była skomplikowana. Ale czuję się trochę tak, jakbym sam go zabił.
Złączyłam nasze palce.
 - Musisz sobie wybaczyć - uśmiechnęłam się lekko. - I powiedzieć mi, gdzie masz inne rany, żebym mogła cię opatrzyć.
 - I wziąć prysznic - oznajmił. - Przez pięć lat kurzyłem się w kosmosie, a potem musiałem walczyć z przerośniętym, fioletowym kosmitą.
Zaśmiałam się i puściłam jego dłoń.
 - A co z tym twoim Sanktuarium? - spytałam.
 - Wong się nim zajmie przez jeden dzień - odparł Stephen, idąc do łazienki. - Teraz to on jest Najwyższym Magiem.
Uśmiechnęłam się i poszłam zaparzyć herbaty z miodem. Mogłam poczekać jeszcze kwadrans. Wytrzymałam pięć lat. Piętnaście minut to przy tym jak okruch piasku przy wielkiej górze.
A ostatni kawałek mojego serca dopasował się w tym momencie do całej reszty.
The end

sobota, 18 lipca 2020

Eraser

Zespół: Alice Nine&Kagrra,
Pairing: Tora&Akiya
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Tak, dobrze widzicie. Tora&Akiya.
Swoją drogą, zupełnie zapomniałam o wrzuceniu tej miniaturki.
Enjoy~

Przesuwam palcem po bliźnie. Tak, jakbym próbował ją zmazać z twojej klatki piersiowej jak gumką myszką ślad ołówka na kartce.
Mówiłem ci, żebyś tyle nie palił. Żebyś tyle nie pił. Żebyś nie jadł tak dużo niezdrowych potraw. Że przecież nie jesteśmy nieśmiertelni i jako ktoś będący w związku od wielu lat z najlepszym przyjacielem martwego od prawie dekady Isshiego, powinieneś to wiedzieć.
Mogłem cię pilnować tylko w domu. Ale potem jechaliście w trasę i wszystko zaczynało się od nowa. A swoich kolegów z zespołu nie słuchałeś, bo po co? To tylko kumple, co oni wiedzą...
Budzisz się, w końcu zauważając, co robię. Łapiesz mnie za rękę i powstrzymujesz przed kontynuowaniem tej czynności.
- Przestań - twój głos nadal jest nieco zaspany. - To, że ją pogłaszczesz, nie sprawi, że zniknie.
- To się mogło skończyć gorzej - stwierdzam. - Zawał w wieku trzydziestu ośmiu lat. Prawie jak udar u osoby 5 lat młodszej...
Wzdycham cicho.
- Wtedy walczyłeś, bym wrócił do normalności - mówię cicho. - Kto zawalczy o mnie, gdy ciebie zabraknie?
 - Nigdzie się nie wybieram, Akiya - oznajmiasz. - Musisz ze mną wytrzymać kolejne trzynaście lat. Albo dłużej.
- Isshi też tak mówił.
- Znowu zaczynasz?
- ...w takim razie wolę opcję "dłużej" - uśmiecham się lekko, kiedy obejmujesz mnie ramieniem i przytulasz do siebie.
Mam wrażenie, że prócz tej blizny i kilkunastu tatuaży na twoim ciele, nic się nie zmieniłeś.
I ja też nie. Nadal kocham cię dokładnie tak samo.
The end