Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

piątek, 26 czerwca 2020

Little Red Riding Hood II

Zespół: Xaa-Xaa
Pairing: Reiya&An
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans, komedia
Ostrzeżenia: zrypany humor autorki, łagodne sceny erotyczne (fetysze liczą się do ostrzeżeń?)
Notka autorska: Nie wiem, co brałam. Chyba nie powinnam pisać fików w środku nocy. Ale no. Kobiety w Japonii używają często formuły "atashi", kiedy mówią o sobie. "Watashi" jest takie bezosobowe. W ramach ciekawostki dodam jeszcze, że mężczyźni mogą o sobie powiedzieć "boku".
Tyle. Zapraszam do czytania~


Reiya właśnie mył zęby przed pójściem spać, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Wypłukał usta i odstawił szczoteczkę do kubka.
Pukanie nie ustępowało. Powtarzało się co jakiś czas, więc Reiya pomyślał, że to może być coś bardzo ważnego. Normalnie nie otworzyłby o takiej godzinie, w końcu była już prawie północ, ale pomyślał, że chociaż sprawdzi, kto to.
Spojrzał przez wizjer i zobaczył Ana. Stał w czerwonym płaszczu, z koszykiem w rękach. Jak jakiś Czerwony Kapturek.
Reiya otworzył drzwi, próbując odsunąć od siebie myśli o tym, że ten płaszcz skojarzył mu się w taki sposób.
- Hej, wilku. Zastałam babcię? - spytał An, uśmiechając się promiennie.
- Hej, An... Chwila, co? - Reiya zamrugał.
Co on...
- Babcię - odparł An, wchodząc do środka. - Babciu, hop hop!
- Co ty wyprawiasz, An? - spytał Reiya, zamykając drzwi.
- Jak to co? - An znów się uśmiechnął. - Przygotowałam babci jej ulubione smakołyki, a jej nie ma?
Dopiero teraz Reiya pojął, że An naprawdę mówi "atashi" zamiast "watashi".
Poczuł dreszcz na plecach. Słodcy chłopcy mówiący w formie żeńskiej? I...
Reiya opuścił wzrok na nogi Ana.
Czy to są...
- Czemu masz zakolanówki? Gdzie są twoje spodnie? - Reiya usiłował mówić głośniej, ale zobaczył krwistoczerwone lakierki i zapomniał, jak się powinno używać poprawnie strun głosowych.
...
Haru. Haru musiał mu to powiedzieć.
- Czerwony Kapturek nie miał spodni, miał sukienkę - An odstawił koszyk na stół i zaczął rozpinać guziki od płaszcza.
Reiya zasłonił oczy. Nie mógł patrzeć, nie chciał tego widzieć. On nie szuka miłości w zespole, dlaczego An mu to utrudnia?!
- Wilku~! - poczuł, jak szorstkie dłonie Ana łapią go za nadgarstki. - Jestem taka brzydka, że nie chcesz na mnie spojrzeć?
Reiya rozsunął palce. Czarno-biała, śliczna sukienka z falbankami leżała na Anie idealnie. Nawet nie było widać, że jest przy sobie. Nic. Absolutnie.
I że jest facetem, przeszło przez jego biseksualny umysł.
Reiya poczuł ciepło pod nosem. Cholera jasna, czy jemu naprawdę poszła farba?!
- Krwawisz - An zachichotał jak dziewczynka. - Czyżby już cię dopadł myśliwy~?
- Skąd? - spytał Reiya, usiłując zatamować krwawienie.
Matko, ta scena wyglądała jak z jakiegoś marnego anime.
- Wróżka mi powiedziała - odparł An. - Lubi kwiatki i kiedyś lubiła ciebie~
Ach, czyli miał rację. To dlatego chciał zostać z Anem sam na sam w sali. Kazuki zmył się szybciej, w ogóle nie zauważając, że Haru coś kombinuje. Reiya przeczuwał, że coś się święci, ale nie wpadł na to, że...
- Muszę iść doprowadzić się do porządku - stwierdził Reiya i pobiegł czym prędzej do łazienki.
Oj tak. Zanim An samym swoim widokiem i zachowaniem doprowadzi go do czegoś innego.
Ochlapał twarz zimną wodą i dokładnie oczyścił się z krwi.
Głupi An, głupi Haru, głupi fetysz.
- Wilku~ - usłyszał wraz z otwierającymi się drzwiami.
An wszedł do środka, trzymając w dłoni kieliszek z winem.
- Chodź, znalazłam babcię, możemy ją zjeść - stwierdził An, łapiąc Reiyę za rękę i ciągnąc go w stronę pokoju.
Na stole leżały słodycze i owoce. An posadził go na kanapie i praktycznie natychmiast nakarmił go truskawką.
- Słodka, prawda, wilku? - spytał. - Sama zbierałam w ogródku~
- Smaczna - przyznał Reiya, ale nie zdołał powiedzieć nic więcej, bo kostka mlecznej czekolady wylądowała w jego ustach.
- Tak sobie pomyślałam... Często mówi się, że usta są malinowe, nie? - An uśmiechnął się nieco zadziornie, biorąc jedną malinę z miseczki. - A co, jeśli naprawdę stałyby się malinowe?
An roztarł owoc między palcami, a potem sokiem posmarował sobie usta.
Reiya przymknął oczy.
- Dobra, wygrałeś. Możesz już przestać udawać Czerwonego Kapturka, bądź sobą - stwierdził Reiya. - I nie mów tego piekielnego "atashi", bo... Nonan!
Reiya otworzył oczy. Jedną dłonią An trzymał go za ramię. Drugą coraz śmielej przesuwał po jego udzie.
- Skoro chcesz się pozbyć Kapturka, zrób to - stwierdził An. - Wystarczy mnie rozebrać.
Reiya policzył do trzech.
Jeden, zamorduje Haru.
Dwa, musi odwołać jutrzejszą próbę.
Trzy, chrzanić wszystkie zasady. Weźmie Ana tu i teraz, nawet ściągając mu tylko bieliznę.
Bo Kazuki w tym wywiadzie miał rację. Reiya był okropnym wręcz hentaiem i nie mógł nic na to poradzić.
A An, który zasnął po wszystkim w jego ramionach, dobrze o tym wiedział, bo sam nim trochę był. Ale nie aż tak jak jego ukochany mężczyzna, który przez sen nadal delikatnie się uśmiechał.
The End

czwartek, 25 czerwca 2020

Little Red Riding Hood I

Zespół: Xaa-Xaa
Pairing: Reiya&An
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans, komedia
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: W tej części jeszcze mało tej komedii, ale w jutrzejszej...
No, bez spoilerów. Lecim z tym koksem. Enjoy~!


Zamrugał.
Bolała go głowa.
Czoło dokładniej.
Słyszał jakieś głosy.
Zamrugał jeszcze raz.
Nos też go bolał. I chyba trochę krwawił.
Dotknął swojego nosa. Tak, trochę tak. Trochę krwawił.
Dopiero po chwili się zorientował, że leży. Na zimnej podłodze i zaraz się przeziębi, albo złapie wilka, albo tak.
- Reiya! - usłyszał i spojrzał w tamtą stronę.
An pochylał się nad nim. Yoshiatsu stojący przy ścianie tylko patrzył na nich z dezaprobatą.
- Żyje? - spytał Yoshiatsu.
An kiwnął głową.
- To go pozbieraj, bo plami podłogę - mruknął wokalista, wchodząc do swojej sali prób.
- Co go ugryzło? - spytał Reiya, siadając. - I co się stało?
- Tomo rąbnął cię drzwiami - wyjaśnił An, przykładając mu chusteczkę do nosa. - Chyba cię na chwilę zamroczyło.
- Chyba na pewno - stwierdził Reiya, pozwalając mu wytrzeć krew ze swojej twarzy. - Na długo?
- Z pół minutki - odparł An.
- Gdzie w ogóle jest Tomo?
- Poszedł po lód - odparł An i w tym momencie Tomo wrócił z workiem lodu.
- Proszę - powiedział, podając go Anowi. - Reiya, przepraszam, ja nie chciałem, ja nie wiedziałem, że idziesz...
- Nic się nie stało - stwierdził Reiya, dotykając nosa. - Nie jest złamany.
- I dobrze, nie byłbyś już taki przystojny - zaśmiał się An, przykładając mu lód do twarzy.
- Heh - Reiya próbował udawać śmiech. Misja ta jednak zakończyła się kompletnym niepowodzeniem.
Wstał, podpierając się ściany z jednej strony i ramienia Ana z drugiej. Nieco miękkiego, lecz umięśnionego ramienia.
An cały był złożony z przeciwieństw. Delikatne rysy twarzy zupełnie nie pasowały do jego niskiego, męskiego głosu. Był przy sobie, ale muskularny. Niski, ale silny. Udawał często poważnego, ale ani trochę taki nie był. Mrużył swe duże, ładne oczy tylko po to, by wydawać się groźniejszy. Nie wychodziło mu to. Wyglądał bardziej jak zbuntowany dzieciak.
Sześć lat młodszy od Reiyi. Dwadzieścia centymetrów od niego niższy. O wiele bardziej dziecinny i niepoważny.
I może właśnie dlatego Reiya go kochał? Może właśnie dlatego przywalił w te drzwi, bo się na niego zapatrzył?
Ogólnie zrobiłby z tym faktem cokolwiek, gdyby sobie nie obiecał, że więcej miłości w zespole szukać nie będzie. Z Haru mu nie wyszło, choć przynajmniej ich związek nie zakończył się taką kompletną katastrofą, jak ten Rojiego i Kazukiego. Może gdyby się nie wmieszał, to... Ach, nieważne.
Miał w końcu trzydzieści trzy lata. Potrafił się powstrzymać przed chęcią pocałowania Ana w te jego idealnie wykrojone usta.
- Matko, Reiya, co ci się stało? - spytał Haru, gdy weszli do sali prób.
Kazuki podniósł na niego wzrok i mruknął, że to oddaje jego dzisiejszy nastrój. Czy coś w tym stylu. Reiya nie do końca dobrze zrozumiał, co jego brat powiedział, bo jak zwykle wymamrotał to tym swoim cichym, znużonym głosem.
- Nic takiego, oberwałem drzwiami - odparł Reiya, siadając przed lustrem.
Nie wyglądał tak źle.
- Proszę - An podał mu nawilżaną chusteczkę. Reiya oporządził się do końca.
- Powinieneś wrócić do domu - stwierdził Haru. - Albo iść do lekarza i się upewnić, że nie zafundowałeś sobie wstrząsu mózgu.
- To Tomo rąbnął mnie drzwiami, nie rzuciłem się na nie sam - obruszył się Reiya.
- Ale - Haru nachylił się do jego ucha - przyszedłeś z Anem. Więc pewnie to jego wina. Pośrednio. Przykuł twoją uwagę zbyt mocno i się zagapiłeś, no nie?
...Haru zauważył?
- Wiesz dobrze, że miłość w tym samym zespole to zły pomysł - odparł Reiya. - Szybciej się skończy niż się zacznie.
- A skąd taki wniosek? - spytał Haru. - Próbowałeś z kimś, prócz mnie?
- Nie, ale Roji i Kazuki próbowali i wiesz, jaki był tego finał - Reiya miał już trochę dość tego biadolenia Haru.
- Niech ci będzie - stwierdził gitarzysta, prostując się. - Chciałem tylko pomóc.
Reiya westchnął. Może Haru ma trochę racji? Może powinien dać sobie i Anowi szansę?
Spojrzał na zakrwawioną chusteczkę.
Dobrze wiedział, że to właśnie był powód, dlaczego rąbnął w te głupie drzwi. Powód nazywał się Antoki Nonan i siedział teraz za perkusją, nie będąc świadomym, co tak naprawdę Reiya do niego czuje.

wtorek, 23 czerwca 2020

Annoying Mosquito III

Zespół: Arlequin, w tle Kizu i Dog in the PWO
Pairing: Shohei&Aki, w tle Tamon&Nao, Kuruto&Kanna oraz Shohei i Yue jako "friends with benefits"
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, komedia?
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Ostatnia część~ ^^


Tamon i Nao starali się udawać, że sprawy nie było. Kuruto usiłował zmusić Shoheia i Akiego, by tę rozmowę kontynuowali.
- Jesteś idiotą - stwierdził Kuruto, kiedy wychodzili z Shoheiem z sali.
Tamon i Nao poszli już wcześniej. Aki został dłużej, twierdząc, że musi dopracować jeden tekst, a jak wróci do domu, to może już nie mieć weny.
- Wiem - przyznał Shohei. - Trochę się zapędziłem.
- Praktycznie powiedziałeś mu, że wolałbyś, żeby nie żył! - warknął Kuruto. - Wróć tam i porozmawiaj z nim szczerze, do cholery!
- To też wiem - Shohei zatrzymał się gwałtownie.
Zachował się okropnie i musiał to naprawić. Nie był już dzieckiem, by udawać, że nic się nie stało.
Poza tym, jakby Yue się dowiedział, to by znowu obdarzył go tym rozczarowanym spojrzeniem, od którego można poczuć się nieswojo.
- Co? - Kuruto był nieco zdezorientowany.
- Że powinienem tam wrócić - Shohei uśmiechnął się i odwrócił na pięcie. - Do zobaczenia jutro, Kuruto.
- Tak, tak, papa - mruknął Kuruto. - Tylko go serio nie zabij!
Shohei pokręcił głową. Miał wrażenie, że już to zrobił.
- Aki? - basista zajrzał do sali prób.
Wokalista składał jakieś papiery i nawet na niego nie spojrzał.
- Aki, słuchaj... - zaczął Shohei, a Aki rzucił papiery na podłogę i obrzucił go gniewnym spojrzeniem.
- Czego?! - zawołał. - Po co tu przyszedłeś? Chcesz mnie zabić? No dalej, zrób to, już mnie nic nie obchodzi.
- Przepraszam - powiedział Shohei. Aki uśmiechnął się smutno.
- Ty naprawdę myślisz, że to załatwi sprawę? - zaśmiał się wokalista. - Ty jesteś taki...
- Jaki? - Shohei kucnął i zaczął zbierać papiery z podłogi.
- Głupi - odparł Aki, siadając po turecku i pomagając mu sprzątać. - Czasem.
- Ty jesteś cały czas - odbił piłeczkę Shohei.
- Więc obaj jesteśmy głupi? - spytał Aki, podnosząc jedną z kartek.
- Tak - przyznał Shohei, kładąc dłoń na innej. - I ślepi.
- Ślepi? - Aki chciał podnieść kartkę, którą przytrzymywał Shohei, ale ten mu nie pozwolił.
- Tylko ty do tego jesteś jeszcze ładny - stwierdził Shohei, przysuwając się do Akiego. - I, w całej tej swojej irytującej osobowości, miły i uroczy.
- Lubię miłe i urocze rzeczy - odparł Aki, patrząc mu w oczy. - Ale ty nie jesteś ani miły, ani uroczy.
- A jaki? - spytał Shohei, kładąc palce na jego dłoni.
- Gburowaty i niezdecydowany - wyjaśnił Aki. - Ale jesteś taki no... Opiekuńczy. I przystojny. I jak komuś coś się dzieje, to pierwszy lecisz na pomoc. I w sumie czuły też potrafisz być, a nie daj Buddo, żeby ktoś...
Aki zamilkł, kiedy Shohei go pocałował.
Yue miał rację. Zadziałało.
The end

poniedziałek, 22 czerwca 2020

Annoying Mosquito II

Zespół: Arlequin, w tle Kizu i Dog in the PWO
Pairing: Shohei&Aki, w tle Tamon&Nao, Kuruto&Kanna oraz Shohei i Yue jako "friends with benefits"
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, komedia?
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Kto tak naprawdę jest irytujący?



Padało. Shohei przyszedł do studia i złożył parasolkę, po czym wcisnął ją z impetem do stojaka. Nadal był zły, głównie na siebie, bo miał już prawie trzydziestkę na karku, a wciąż zachowywał się jak dzieciak. Nie mógł mieć Akiego, więc pozwalał sobie na chwile zapomnienia z Yue i Tatsuyą. No, do momentu, kiedy Tatsuya nie zszedł się z Shoyą, bo zdrady jednak ssą jak rura od starego odkurzacza, wyprodukowanego jeszcze w Związku Radzieckim. Teraz został mu tylko Yue, jego wierny do bólu przyjaciel. Kociarz, a jednak charakter miał typowo psi. Jak już się przywiązał, to szansa na to, że to on zerwie znajomość czy zakończy związek, była równa zeru.
A że kolejna dziewczyna Yue zostawiła go z jakiegoś błahego powodu, to znów mógł swojego pięknego przyjaciela zaciągnąć do łóżka.
Zerknął na Tamona i Nao. Nawet nie zauważyli, że przyszedł, wpatrzeni w siebie. Kuruto pomachał mu z końca sali i wrócił do pisania czegoś na telefonie. Pewnie wymienia wiadomości z Kanną, jak zwykle.
 - Cześć - odezwał się w końcu Shohei, a Tamon i Nao dopiero wtedy zwrócili na niego uwagę.
 - O, hej! - zawołał Tamon, uśmiechając się promiennie.
 - Dobrze, że już jesteś - stwierdził Nao, patrząc na Kuruto. - Nie przywitasz się z Shoheiem?
 - Zrobiłem to chwilę temu, jak wy przeglądaliście się nawzajem w swoich oczach - odparł Kuruto, a Nao uśmiechnął się do Shoheia przepraszająco.
Tamon i Nao byli ze sobą już pięć lat, a ich miłość wciąż znajdowała się na etapie "Kochamy się nad życie i istnieć bez siebie nie możemy".
 - Akiego nie ma? - zdziwił się Shohei. Wokalista zazwyczaj przychodził wcześniej od niego, by móc powitać go głośnym "HEJ, HEIHEI!".
 - Wyszedł zadzwonić - wyjaśnił Nao i w tym momencie Shohei poczuł, jak ktoś wskakuje mu na plecy.
 - HEJ, HEIHEI! - wrzasnął Aki wprost do jego ucha.
 - Aki, złaź z moich pleców, krzyż mi pęknie! - zawołał Shohei.
 - Ej, chudy jestem! - Aki zaśmiał się, łapiąc basistę tak, że prawie go udusił.
Przed oczami Shoheia pojawił się Yue, który pytał go, czy ma taki fetysz. Musi odpędzić te myśli.
Shohei szarpnął się, przez co Aki wylądował na podłodze. Tamon śmiał się z zaistniałej sytuacji, Nao tylko westchnął. Kuruto, sądząc po szybkości, z jaką pisał i wysyłał wiadomości, wszystko relacjonował Kannie na bieżąco.
 - Brutalny jesteś, Heihei - stwierdził Aki, siadając po turecku. - I znowu pachniesz waniliowym żelem pod prysznic.
 - Nie mogę się myć rano? - spytał Shohei.
 - Pachniesz tak tylko wtedy, jak spotkasz się z Yue - odparł Aki, uśmiechając się zawadiacko. - Coś cię łączy z twoim najdroższym sąsiadem?
Seks. Nic więcej. Żaden z nich nigdy nie traktował tego poważnie. Ot, sypialniana zabawa dorosłych ludzi.
 - Nie jesteśmy razem - Shohei usiłował być spokojny. Co Akiego to obchodziło?
 - Szkoda. Wyglądacie razem przeuroczo - stwierdził Aki, wstając. - Ale w sumie ty ogólnie jesteś taki pocieszny, Heihei. Miś w skórze niedźwiedzia~!
Przywali mu. Jak nic go uderzy. Albo utopi w szklance wody, byle się zamknął.
 - Ty za to jesteś irytujący jak taki komar - odparł Shohei. - Latasz jak pomylony i bzyczysz człowiekowi nad uchem, nie zastanawiając się, co właściwie. Byle co, byle gadać.
 - Jestem komarem? - spytał zdezorientowany Aki. - Oj, Heihei~! Komary się zabija, a ty mnie nadal nie...
 - Bo to karalne - Shohei naprawdę miał go dość. Dość Akiego, dość całej tej dyskusji, dość jego kolegów z zespołu, którzy wpatrywali się w nich z nieukrywaną ciekawością, co będzie dalej.
Aki zamrugał. Shohei wciąż pozostawał poważny. Stali tak naprzeciwko siebie. W pewnym momencie słychać było jedynie brzęczenie wzmacniaczy. Nawet Kuruto przestał pisać na telefonie i umilkł dźwięk jego paznokci stukających o ekran.
 - ...zabiłeś - dokończył nagle Aki, jakby taśma z jego kwestią zacięła się jedynie, a nie została zerwana przez Shoheia. - Aha. No tak. Rozumiem. W takim razie, nie będę cię już niepokoić, Shohei. Przepraszam.
Aki podszedł do mikrofonu, mijając go. W powietrzu dało się wyczuć napięcie aż do ostatniej zagranej przez nich tego dnia piosenki.

niedziela, 21 czerwca 2020

Annoying Mosquito I

Zespół: Arlequin, w tle Dog in the PWO i Kizu
Pairing: Shohei&Aki, w tle Tamon&Nao, Kuruto&Kanna oraz Shohei i Yue jako "friends with benefits"
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, komedia?
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Lubię Nao, ale ten ship bardziej do mnie przemawia. Właściwie przez nich się zorientowałam, dlaczego jeszcze nie napisałam fików z niektórymi zespołami.
Miłego czytania~


- Wkurza mnie - mruknął Shohei, leżąc w łóżku i patrząc w sufit.
Białe światełka, tworzące się od odbitych przez żyrandol promieni słońca, wesoło tańczyły na jego lekko zszarzałej już powierzchni.
- I co ja ci na to poradzę? - Yue usiadł i spuścił swoje długie, piękne nogi na podłogę.
No dobra, Shohei ma dłuższe. Ale nie takie ładne.
- Poradź mi coś - Shohei oparł głowę na dłoni. - Bo kiedyś wejdę do sali prób i po prostu go uduszę.
- Masz taki fetysz? - spytał Yue, okrywając się śnieżnobiałym, puszystym kocem z frędzelkami. - Nie wiedziałem.
- Yue! - Shohei rzadko podnosił głos, a już zwłaszcza na Yue. To był jego przyjaciel, najlepszy, jakiego miał. Nawet jego kumple z zespołu, Yuui czy Tatsuya nie mieli aż tak specjalnego miejsca w jego sercu.
I łóżku. Bo to nie tak, że obaj w tym momencie byli kompletnie nadzy.
- Oj, Shohei - Yue obszedł łóżko. Jego długie włosy spływały mu na ramiona. - Jesteś czasem taki głupiutki.
- Nie mów do mnie jak do dziecka - warknął Shohei.
Yue nic sobie z tego nie zrobił i złapał go delikatnie za dłoń.
- Chodź lepiej do łazienki. Trzeba z siebie zmyć tę nocną warstwę brudu - Yue uśmiechnął się promiennie.
On i ta jego czystość. Gdyby o nieskazitelność duszy dbał tak samo, byłby chyba mnichem.
Shohei parsknął śmiechem, przypominając sobie, co w nocy robili z Yue w łóżku i jak bardzo odbiegało to od świątynnych zasad. Powinno przestać go to śmieszyć, bo nie jest już małolatem, by uważać coś takiego za zabawne.
Wstał i poszedł za Yue. Miał wrażenie, że ten spokojny nade wszystko człowiek potrafiłby opanować nawet najbardziej narwanego księcia ciemności.
Jednak chłodne strugi wody spływające po jego włosach, ramionach i ogólnie całym ciele nie zmyły myśli o tym, jak bardzo irytuje go Aki. Wokalista działał Shoheiowi na nerwy i najlepiej wepchnąłby mu mokrą szmatę do gardła, byleby się w końcu zamknął.
To mu przypomniało, że Aki ostatnio zaczął nazywać go "Heihei" i serio, czy nie da się komuś urwać głowy siłą woli?
- A może go utopię? - zamyślił się Shohei, pozwalając Yue przesunąć gąbką po swojej ręce. - Jak myślisz?
- Lepszy byłby pocałunek w usta - stwierdził Yue, jak gdyby nigdy nic. - To go uciszy na dłuższą chwilę.
Shohei zmrużył oczy.
- O czym ty znowu mówisz, Yue? - spytał, odwracając się i łapiąc przyjaciela za ramiona.
Yue tylko się zaśmiał.
- O tym, że ty go kochasz, Heihei - odparł, używając tego samego cukrowego cholernika, co Aki.
- Zgłupiałeś? - Shohei przyparł Yue do kafelków. Ten wzdrygnął się. Musiały być chłodniejsze od jego skóry.
- Jak się przyznasz sam przed sobą, będzie ci łatwiej - Yue tyknął Shoheia w nos, przez co umorusał go pianą. - Będzie mi tego trochę brakowało.
Yue odsunął drzwi kabiny i wyszedł, mokrymi stopami zostawiając ślady na kafelkach.
Shohei stał pod prysznicem jeszcze przez chwilę i zastanawiał się, jakim cudem Yue się domyślił. Przecież nie robił absolutnie nic, by dać mu do zrozumienia, że najbardziej irytującą rzeczą w Akim był nie on sam, tylko fakt, iż w ogóle nie zauważa, jak bardzo biedny, zakochany w nim po uszy basista Arlequina usiłuje sprawić, by wokalista zwrócił na niego uwagę w innych sytuacjach, niż tylko przy okazji wygłupów.

piątek, 19 czerwca 2020

Summer Tree

Zespół: Crimson Shiva/Shiva, w tle Zin/Yusai
Pairing: Tokiya&Natsuki, wspomniane Natsuki&Aki, Natsuki&Orochi (Zin/Yusai), Natsuki&Ruka i Tokiya&Asuka
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, komedia
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Taka tam lekka miniaturka.


Najpierw był Aki.
Aki był ich słodkim, uroczym perkusistą. Idealnym wprost dla takiego umięśnionego faceta jak Natsuki.
Natsuki zawsze lubił słodkich chłopców. I zawsze lubił być na górze.
Ale Aki odszedł. Od niego i z zespołu.
A oni zmienili nazwę, by wszystko zacząć od nowa.
Wtedy to Natsuki poznał Orochiego. Z Zin. Też był słodki, ale nie aż tak. Ale nie byli ze sobą długo, bo wokół Natsukiego zakręcił się Ruka. Ich nowy perkusista.
Słodszy od Orochiego i na pewno nie tak marudny.
Wytrzymali odejście Shinjiego. Wytrzymali odejście Asuki.
Byli ze sobą dwa lata. A później Ruka też odszedł.
Orochi miał już nowego partnera.
Słodcy perkusiści zniknęli.
- Natsuki? - Tokiya spojrzał na niego z uwagą. - Coś się stało?
- Nie - odparł Natsuki. - Nic.
- To czemu jesteś taki markotny? - Tokiya usiadł obok niego.
- Nie jestem markotny - zaprzeczył Natsuki. - A co u ciebie i Asuki?
- Nic - Tokiya wzruszył ramionami. - Rozstaliśmy się.
- Rozstaliście się?
- Tak, a co? - Tokiya odwrócił się w jego stronę i wtedy jego usta spotkały się z ustami basisty.
Zabawne.
Po tych wszystkich słodkich uke, Natsuki sam nim został.
The end

środa, 17 czerwca 2020

Kiedy gaśnie światło II

Zespół: Sadie
Pairing: Mao&Mizuki
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Mao to mood, szczerze mówiąc.

W samochodzie Mao już nieco się uspokoił, ale i tak Mizuki uparł się, że to on będzie prowadził.
- Miałem atak paniki, nie zawał - zauważył Masao.
- I co? - Hiroyuki zajął miejsce po stronie kierowcy. - Daj mi się trochę o siebie pomartwić.
- Niech ci będzie - Mao zapiął pas. - Tak w ogóle...
- Hm?
- Przepraszam, że znalazłeś się przeze mnie w niekomfortowej sytuacji - stwierdził Mao.
- Niekomfortowej?
- Nie przypuszczam, żeby moje palce prawie przebijające ci skórę były czymś przyjemnym - zauważył Mao. - Poza tym, jestem starszy. To ja powinienem chronić ciebie.
- Ja nie mam żadnych fobii - Mizuki wzruszył ramionami. - A na palce nie zwróciłem uwagi. Skupiłem się na tym, że się we mnie wtulasz.
- I to tulenie było przyjemne? - zaciekawił się Mao, a Mizuki zganił się w myślach za to, że za dużo powiedział.
- Lubię się tulić... - odpowiedział wymijająco.
- A ja lubię tulić się do ciebie - oznajmił Mao.
Mizuki prawie stuknął w latarnię.
- O czym ty mówisz? - zdziwił się gitarzysta.
- Och, przestań - Mao przyjrzał mu się uważnie. - Naprawdę uważasz, że tylko Tsurugi i Kei denerwują mnie swoją ślepotą?
Mizuki przełknął nerwowo ślinę.
- Tego... Jestem ślepy? - spytał powoli.
- I to jak! - zawołał Mao, robiąc wymach rękami, przez co prawie Mizukiego trafił. - Porozmawiamy, jak wysiądziemy, okej? Bo jeszcze ci przez przypadek wybiję szybę. Albo ząb.
Mizuki kiwnął głową i resztę podróży spędzili w ciszy, w której układał sobie przeróżne scenariusze tego, co Mao chciał mu powiedzieć.
Kiedy zajechali pod dom wokalisty, pogoda nadal była niespokojna.
- Chodź do mnie - Mao otworzył drzwi od klatki schodowej. - Bo jeszcze ci drzewo spadnie na drogę.
Mizuki zgodził się bezgłośnie i podążył za Mao.
- Zapraszam - Masao pchnął drzwi wejściowe i wręcz wciągnął Hiroyukiego do mieszkania.
- Więc o czym chciałeś porozmawiać? - spytał Mizuki.
Mao minął go i ruszył do kuchni.
- Chcesz zieloną czy czarną herbatę? - zapytał. - Zaproponowałbym kawę, ale się skończyła.
- Zieloną - odparł Mizuki, siadając na kanapie.
Mao wrócił po chwili, niosąc dwa kubki. Podał jeden Mizukiemu, a sam usiadł obok gitarzysty.
- Podobasz mi się - oznajmił, na co Hiroyuki prawie wypuścił kubek z dłoni. - I lubię cię. Nawet bardzo.
- Ale...
- Próbowałem cię poderwać - stwierdził Mao, machając nogami. - Ale to nie jest takie proste, Mizu.
- Nie?
- Nie - Mao pokręcił głową i upił łyk herbaty, siorbiąc. - Jesteś zbyt mało spostrzegawczy.
Masao odstawił kubek na stół.
- Więc mówię ci to wprost - oznajmił. - Kocham cię. Nie wiem, co z tym faktem zrobisz, ale taka jest prawda.
Mizuki zastanowił się przez chwilę, po czym pochylił się i cmoknął Mao w usta.
- Może być taka odpowiedź - stwierdził Masao i tym razem to on pocałował Mizukiego.
A on mu ten pocałunek oddał.
Usłyszeli grzmot tuż po tym, jak pokój rozświetliła błyskawica.
...i właśnie wtedy siadły korki.
- I tyle z widzenia herbaty - mruknął Mizuki, czując, jak Mao się w niego wczepia. - Wszystko okej?
- Nawet nie jest tak źle - usłyszał głos Mao w kompletnych ciemnościach. - Chodź, zajmiemy czymś mój głupi umysł.
- Czym... A, dobra, już mi nie tłumacz - Mizuki zaśmiał się krótko.
Wychodzi na to, że wydarzenia toczą się najciekawiej, kiedy gaśnie światło.
The end

wtorek, 16 czerwca 2020

Kiedy gaśnie światło I

Zespół: Sadie
Pairing: Mao&Mizuki
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Czy ja po dekadzie słuchania zespołu napisałam fika z Sadie? Tak.
A tytuł dawno temu wymyśliła Hana.


Pamiętał ten dzień, jakby to było wczoraj, a minęło już jedenaście lat.
Było ciemno. Na zewnątrz szalał porywisty wiatr. Mizuki patrzył, jak drzewa za oknem uginają się pod siłą żywiołu.
- Aki, a może my dzisiaj pójdziemy do domu, co? - zapytał Mao, wyglądając przez okno. - Bo ta pogoda dobrze nie wróży.
- Nie, będziemy ten utwór ćwiczyć do skutku - odparł Aki, ale w tym momencie zadzwonił jego telefon. - Wychodzę. Nie podsłuchiwać, bo będziecie tu siedzieć do jutra.
I wyszedł, jak zapowiedział.
Mizuki westchnął cicho i postanowił nastroić swoją gitarę. Kei wystukiwał pałeczkami rytm na blacie stołu. Tsurugi nie był obecny duchem. Patrzył przez okno zamyślonym wzrokiem, co było u niego irytującą normą.
- Młody, obudź się! - zawołał Mao, trącając gitarzystę w ramię. Ten, ze strachu, zleciał z krzesła, które przewróciło się na niego. Mizuki wybuchnął niepohamowanym śmiechem, Mao wpatrywał się w Tsurugiego ze zdumieniem, a Kei zerwał się na równe nogi i podbiegł do niego.
- Nic ci nie jest? - spytał zmartwiony, zdejmując z Tsurugiego krzesło i podając mu rękę. Gitarzysta grzecznie złapał dłoń Keity i wstał z podłogi.
- Nie, nic - odparł. - Mao, nie rób tak więcej.
- No dobrze, dobrze - wokalista zaśmiał się krótko, siadając obok Mizukiego. - Wpadłbyś na to, że tak zareaguje?
- Nie - Mizuki pokręcił głową. Mao przysunął się do niego.
- Tak w ogóle... - ściszył głos. - Niech oni w końcu się dogadają, bo zwariuję.
Mizuki zaśmiał się w nieco wymuszony sposób.
I kto to mówi?
Trzask łamanego drzewa rozległ się nagle i niespodziewanie, po czym huknęło i Mizuki zdążył tylko zobaczyć, jak upadająca wiśnia zrywa liny wysokiego napięcia. Potem nastąpiła ciemność.
Kei wypuścił pałeczki z rąk, a Tsurugi wydał z siebie zduszony okrzyk. Mizuki syknął, kiedy palce Mao wbiły się w jego ramię.
Boleśnie.
- Mao, czyś ty do reszty zwariował? - syknął Mizuki. - Co ty wyprawiasz?
Mao nie odpowiedział. Mizuki słyszał jego urywany oddech i nic więcej.
- Mao? - gitarzysta ponaglił swojego przyjaciela.
No, powiedzmy, że Mao był jedynie przyjacielem.
- Co się dzieje, Mizuki? - spytał Kei.
- Co się właściwie stało, że nagle zrobiło się tak ciemno? - Tsurugi był nieco zdezorientowany.
- Liny wysokiego napięcia zostały zerwane przez drzewo - wyjaśnił Kei.
- Mao? - spróbował Mizuki jeszcze raz i tym razem uzyskał jakiś efekt.
Masao wtulił się w niego desperacko. Jego oddech był płytki, urywany, wręcz spazmatyczny.
Atak paniki?
- Nic ci nie będzie - powiedział Mizuki, przytulając go do siebie.
Wiedział, że Mao boi się ciemności. Ale nie podejrzewał, że to jest aż tak silna fobia.
Usłyszał skrzypnięcie drzwi. Blady blask białego światła nieco rozmył panujące wokół nich ciemności.
- W całym budynku nie ma prądu - oznajmił Aki, zamykając drzwi za sobą i skierował snop światła na Mao i Mizukiego. - A temu co?
- Wygląda mi na atak paniki - stwierdził Kei.
Mizuki zerknął na Mao. Wokalista miał zaciśnięte powieki. Cały był spięty i mocno wczepiał palce w koszulkę Mizukiego.
- Mao, daj spokój, przekroczyłeś trzydziestkę - mruknął Aki, zapalając papierosa.
- Empatii to ty nie masz za grosz - warknął Mizuki.
- Norma - Kei znalazł w tym półmroku swój telefon i włączył latarkę. - Wystarczy?
Mao uchylił powieki, uwalniając tym samym kilka łez, które spłynęły mu po policzkach. Otarł je natychmiast i odsunął się od Mizukiego.
- Co się stało, Mao? - spytał Tsurugi.
- To tylko nyktofobia - wyjaśnił Mao, trzęsącymi się dłońmi usiłując wyciągnąć papierosa z paczki.
- Zostaw - Mizuki zabrał mu je. - Chodź, odwiozę cię do domu.
- Nikt nie powiedział, że możecie wyjść - zauważył Aki.
- Też jestem liderem - oznajmił Mao drżącym głosem. - I w tej chwili wychodzę.
Mao złapał Mizukiego za rękę i ruszył ku drzwiom.
- Czekaj, Mao, ja muszę telefon... No czekaj! - Mizuki zatrzymał go na chwilę i wziął swoją torbę, po czym wyjął z niej komórkę. - Mam latarkę, tak jak Kei. Teraz możemy iść.
- Więc chodźmy - Mao uśmiechnął się niemrawo. - Do jutra! - zawołał.
- Do jutra! - odpowiedzieli mu Tsurugi i Kei. Aki nie wydobył z siebie nawet mruknięcia.

niedziela, 14 czerwca 2020

Nobody knew it would end this way II

Zespół: D'espairsRay
Pairing: Tsukasa&Hizumi, w tle Karyu&Zero
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Boli mnie ramię i nie mam pomysłu na notkę, więc po prostu pożyczę miłego czytania.


Hizumi siedział przy oknie i czytał scenariusz teledysku. Tsukasa podszedł do niego. Hizumi oczywiście go nie zauważył, zamknięty w swoim świecie.
Znali się dziesięć lat. Karyu i Zero byli ze sobą od pięciu. A ten dalej był ślepy, głuchy i tępy.
- Hizumi? - odezwał się Tsukasa, a ten podniósł na niego wzrok.
- Tak? - spytał Hizumi.
- Możemy porozmawiać? - Kenji usiadł obok Hiroshiego. - Bo tak sobie myślałem...
- Jestem trochę zajęty - odparł Hizumi. Tsukasa westchnął.
- Ty ciągle jesteś czymś zajęty - stwierdził Kenji. - I ciągle mnie zbywasz.
- Może przychodzisz w złych momentach?
- Przychodzę w dobrych momentach, tylko ty jesteś taki...
- Jaki? - dopytał Hizumi, patrząc Tsukasie prosto w oczy.
- Niedomyślny - odparł Kenji i westchnął. - Pójdziesz ze mną...
- Mamy dużo pracy - przerwał mu Hizumi. - Teraz kręcimy teledysk. Później trzeba nagrać resztę singla i mamy w planach jeszcze album! Gdziekolwiek bym miał pójść, doba musiałaby mieć przynajmniej dwadzieścia dziewięć godzin. Jak nie jeszcze więcej.
- Karyu miał rację - stwierdził Tsukasa. - Jesteś upośledzony w tych tematach.
- Co? - Hizumi był nieco zdezorientowany. - O czym ty znowu mówisz?
- O tym, że cię kocham - oznajmił Tsukasa, wstając. - Ale dla ciebie ważniejsza jest praca, żeby zauważać cokolwiek i kogokolwiek.
Hizumi patrzył na niego przez dobrą chwilę, po czym złapał go za rękę, spuszczając wzrok.
- Przepraszam - powiedział cicho.
- Za co? - spytał Tsukasa.
- Za to, że nie zauważyłem, iż... - Hizumi wstrzymał oddech. - ...odwzajemniasz moje uczucia. Powinienem wcześniej zwrócić na to uwagę, ale... Sam rozumiesz.
- Masz prawie trzydzieści lat, Hiroshi - Tsukasa stwierdził, że zwróci się do niego po imieniu. - Ja też mam prawie trzydzieści lat i skoro coś do mnie czujesz, to jednak wymagam od ciebie, byś mi to powiedział.
- Właśnie ci to mówię - zauważył Hizumi.
- Tak. Ale ja usiłuję cię poderwać od pół roku - Tsukasa bezradnie rozłożył ręce.
No, prawie, bo jedną wciąż trzymał Hizumi.
Hiroshi westchnął.
- Czyli jestem głupi, ślepy i głuchy? - spytał Hizumi, wstając. - Wybaczysz mi to?
- Oczywiście, że ci wybaczę - Tsukasa poklepał go po głowie jak niesfornego psa. - Tylko postaraj się nie przedkładać pracy nad wszystko inne.
I kiedy w końcu pocałował Hizumiego, naprawdę nie spodziewał się tego, co się stanie za kilka lat.
Bo kto wiedział, że to się tak skończy? Że Hizumi nie dotrzyma obietnicy i zaprzepaści swoje zdrowie, kompletnie ignorując grypę i koklusz?
- Albo pan przestanie śpiewać, albo przestanie pan w ogóle mówić - te słowa kołatały się w głowach ich wszystkich.
Hizumi dużo milczał od tamtej pory. Tsukasa był jedynym, który mógł do niego dotrzeć. Nawet Karyu i Zero nie do końca to potrafili.
Zawiesili działalność zespołu. Byli pewni, że to wystarczy. Że kiedyś wrócą w blasku chwały, bo Hizumi się wykuruje.
Ale tak się nie stało. Hizumi wciąż miał kłopoty nawet z mówieniem. Najbardziej bolesnym było dla niego to, jak próbował odpowiedzieć Tsukasie, że też go kocha i nie mógł, bo z jego gardła wydobywał się tylko świszczący szum.
- Nic nie szkodzi - Kenji zawsze się uśmiechał i przytulał go do siebie. - Nie szkodzi. Ja wiem, co chciałeś powiedzieć.
Aż w końcu musieli rozwiązać zespół. Po kilkunastu latach czuli się, jakby przestrzelono im serca. Jakby umarli na chwilę i nic nie mogli z tym zrobić.
Karyu dołączył do Angelo. Zero założył własny zespół i ściągnął do niego Tsukasę.
- Dlaczego nie chciałeś grać z Karyu? - zdziwił się Kenji. W końcu Zero i jego długonogi ukochany byli wręcz nierozłączni.
- Trochę tęsknoty nam nie zaszkodzi - zaśmiał się Michio. - Wiesz, jak dobrze nam w łóżku po dłuższej rozłące?
Tsukasa podczas tej rozmowy jeszcze tego nie wiedział. Ale musiał się na własnej skórze przekonać, jak to jest.
I nie było wcale tak dobrze, jak mówił Zero. Czasem Tsukasa wręcz nie miał siły. A Hizumi, zamknięty w domu z laptopem, nie próbował go zmuszać do niczego.
Ale mimo wszystko to nadal był jego Hiroshi. Z tym swoim zadziornym spojrzeniem i nieco pyzatą twarzą. Może i był mało spostrzegawczy, ale osobowością nadrabiał wszystko. Wystarczyło, że podszedł do Tsukasy i się do niego przytulił, opierając brodę o jego ramię. Nawet jeśli byli prawie równi wzrostem i musiał stanąć na palcach.
- Głupiutki chomik - stwierdzał Tsukasa i dawał Hizumiemu pstryczka w nos.
I to wystarczało, żeby znowu zaczęli się śmiać.
The end

sobota, 13 czerwca 2020

Nobody knew it would end this way I

Zespół: D'espairsRay
Pairing: Tsukasa&Hizumi, w tle Karyu&Zero
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Czy ja po dwunastu latach słuchania zespołu napisałam fika z Despą? Być może.



Tamtego dnia wydawało mu się, że miał wszystko. Stabilny zespół, w którym nigdy nie było zgrzytów. Dość dobrze rokujące perspektywy na przyszłość. Jego ukochane ptaszki, którym ostatnio kupił nową, malutką huśtawkę. I najważniejsze - Hizumiego wtulonego w niego, kiedy zasnęli po spędzonej ze sobą pierwszej nocy. Z wielu.
Właściwie Tsukasa nie wiedział, kiedy się w nim zakochał. Może to było na samym początku istnienia D'espairsRay? Może trochę później? A może dopiero niedługo przed tym, jak na planie teledysku się na niego zapatrzył?
- Zagadasz w końcu do niego, czy nie? - spytał Karyu, usiłując tymi swoimi długimi palcami podpalić papierosa zapalniczką.
Kto to widział, żeby rodowity Japończyk, bez europejskich czy amerykańskich przodków, miał metr osiemdziesiąt wzrostu? A ten jeszcze urósł pięć centymetrów więcej!
- Próbuję mu dać coś do zrozumienia, ale Hizumi jest...
- Ślepy - przerwał mu Karyu, poddając się i chowając zapalniczkę do kieszeni. - I głuchy. I trochę opóźniony w rozwoju w temacie uczuć.
- Ej, weź go nie obrażaj! - oburzył się Tsukasa.
- A ty mi pożycz zapalniczkę, bo moja się albo zepsuła, albo Michio znowu mi wytracił całe paliwo - Karyu wyciągnął ku perkusiście dłoń.
I jeszcze kopci jak smok, a i tak wysoki jak brzoza...
- Nie wziąłem ze sobą - odparł Tsukasa. - Stwierdziłem, że może poderwę Hizumiego na węch, skoro wzrok i słuch już nie te.
- O matko, to zabrzmiało, jakby pięćdziesiątkę skończył - Karyu zaśmiał się krótko. - Jeszcze na smak możesz spróbować. I dotyk.
- Smak i dotyk? - powtórzył Tsukasa.
- No, ja tak poderwałem Michio - Karyu wzruszył ramionami.
- Czyli jak?
- Pocałowałem go i już, pyk, sprawa załatwiona - Karyu pstryknął palcami. - Ale może to dlatego, że z niego taki totalny erotoman...
- Jak to było? On lubi wiązać, a ty lubisz być wiązany? - spytał Tsukasa. - Obaj jesteście siebie warci.
- Zazdrosny? - Karyu uśmiechnął się lekko, nachylając się do Tsukasy.
- Trochę - odparł perkusista. - Dobra, idę spróbować z nim pogadać. Jak mi nie wyjdzie, to przysięgam, że spróbuję twojego sposobu, bo inaczej chyba go uduszę.
- Nie duś go, wokalista jest nam potrzebny! - zawołał Zero, który podszedł do Karyu. - Co tam, Yoshi?
- Okej. Wysyłam Tsu, żeby w końcu coś zrobił w sprawie Hizumiego, zanim wszyscy dostaniemy szału - odparł Karyu, za co dostał w czerep od Tsukasy.
Nie będzie tu samowolnie lidera pouczał. Mógł nie rezygnować z jego roli, skoro tak bardzo lubi się wywyższać.
Tsukasa spojrzał jeszcze raz na Karyu. Nie, on nie musi się wywyższać. Od kogo on w ogóle jest niższy? Istnieje taka osoba, czy jeszcze się nie urodziła albo dopiero jest w podstawówce i nadal ma metr pięćdziesiąt?
Tsukasa westchnął ciężko i ruszył w stronę Hizumiego. Im szybciej z nim porozmawia, tym szybciej będzie miał to z głowy.
Najwyżej serio go pocałuje i popatrzy na jego reakcję. Nic się nie stanie, jak dostanie w twarz. Przynajmniej będzie wiedział, na czym stoi.

wtorek, 9 czerwca 2020

Nine

Zespół: Alice Nine, Kagrra,
Pairing: Saga&Shou, Shou i Isshi jako przyjaciele
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, okruchy życia
Ostrzeżenia: oparte na faktach, śmierć
Notka autorska: Hana zafundowała mi lekki odchył na Alisu. Ta dam.


Ohara Kazumasa, zwany przez przyjaciół i swojego wieloletniego partnera "Kazumą", a przez fanów "Shou", odkąd powstało Alice Nine, miał kategorycznie zbyt dużą sympatię do dziewiątki.
Kiedy obchodzili z zespołem dziewiątą rocznicę, była dla niego ważniejsza od dziesiątej. Shishamo karmił o dziewiątej rano i dziewiątej wieczorem. Wszystko odmierzał w dziewiątkach. Kroki, kwiaty do bukietu na urodziny mamy... Pamiętał, jak w pewnym momencie nasypał sobie dziewięć łyżeczek cukru do kawy. Smakowała tak okropnie, że od razu przestał słodzić kawę tak całkowicie.
Jednak tym razem było inaczej. Ta dziewiątka go nie cieszyła ani trochę. Ta jedna, konkretna dziewiątka.
Rok 2020 był ciężki dla wszystkich. Światowa pandemia koronawirusa. Odwołane koncerty. Przełożone trasy. Przesunięte wydarzenia.
W sumie cieszył się z tokijskich Igrzysk Olimpijskich, ale miały się zacząć w lipcu. I tak się wtedy zaczną, w przyszłym roku, ale...
Chciał jakoś przeżyć tę dziewiątkę bez wymuszonego uśmiechu.
- Kazuma? - Saga spojrzał na Shou, który niemrawo bawił się wędką z Shishamo. - Coś się stało?
- Nie - Shou pokręcił głową. - Nic mi nie jest.
- Ale ostatnio jesteś jakiś nieswój - Saga usiadł tyłem na krześle i położył ręce na oparciu. - To przez pandemię?
- Lubię liczbę dziewięć - stwierdził Shou, machając wędką coraz wolniej, choć Shishamo cały czas z takim samym entuzjazmem biegała za małą, pomarańczową rybką na końcu sznurka. - Ale czasem "dziewięć" oznacza też coś niemiłego i... Rozumiesz, prawda?
Saga kiwnął głową. Rozumiał.
Minęło w tym roku dziewięć lat od śmierci babci Shou, z którą był zżyty bardziej niż z rodzicami.
Dziewięć lat od potężnego trzęsienia ziemi i tsunami, które w 2011 nawiedziło Japonię.
Saga spojrzał na kalendarz. Za oknem czerwcowy krajobraz. Robi się coraz cieplej. Zbliżają się ich urodziny. Najpierw Sagi, potem Shou
Ale ta lipcowa dziewiątka patrzyła na niego z szyderczym uśmiechem. Jedna z jej źrenic miała kształt jedynki, druga ósemki. I Saga wiedział, że mimo wszystko Shou chyba najbardziej właśnie tym się przejmuje.
Ludzie się starzeją i umierają. Na to, że dziewięćdziesięcioletnia staruszka umrze, można się przygotować.
Japonia leży na pacyficznym pierścieniu ognia, więc trzęsienia ziemi i tsunami też da się przewidzieć. Wiele osób zginęło, wiele zniknęło bezpowrotnie.
Ale co zrobić, gdy dowiadujesz się nagle, że twój przyjaciel dostał udaru i nie żyje od tygodnia?
Przyjaciel, mentor, osoba, którą postrzegałeś jak starszego brata, jak kogoś, na kim zawsze możesz polegać.
Kto cię nigdy nie opuści w potrzebie.
Kagrra, nie istniała od dziewięciu lat. A oni wciąż trwali. Przetrwali dłużej niż ludzie, którzy pomogli im się wybić. Uczniowie przerośli mistrzów.
Ich nauczyciele scenicznego życia. Akiya, który wciąż był z nimi blisko dzięki Torze. Izumi i Shin, którzy rzadko się do nich odzywali, ale nadal pozostawali w kontakcie ze swoimi "przedszkolaczkami". I Nao, biedny Nao, który wciąż czasem miał nawroty halucynacji.
I Isshi, który nie żyje już od prawie dziewięciu lat.
A siedzący przed nim Ohara Kazumasa wciąż nie może się z tym pogodzić.
- Pójdziemy na ciasto marchewkowe? - spytał Saga, wyrywając Shou z zamyślenia. - Podobno już otworzyli tę kawiarnię. Przejdziemy się to sprawdzić?
To była ich taka mała tradycja. Zawsze tam chodzili, gdy tylko Shou znowu dopadały te nieprzyjemne myśli o złej rocznicy. Kiedyś nie mógł nawet przekroczyć progu tej kawiarni. Teraz go to uspokajało. Jak gdyby wciąż czuł w niej obecność Isshiego.
- Jak myślisz, gdzie jest? - spytał Saga, otwierając drzwi wejściowe.
- Nao twierdzi, że w niebie - odparł Shou, szukając kluczy.
- A może się reinkarnował? - Saga wyjął swoje i zakluczył drzwi. - Może jako nastolatek przyjdzie na nasz koncert?
- Będziemy już starzy - zauważył Shou.
- Ej, może będzie miał jedenaście lat?
- Ciebie mama by puściła w tym wieku na rockowy koncert?
- A kto powiedział, że musi go ktoś puścić na rockowy koncert? - żachnął się Saga. - Na rockowe koncerty chodzi się bez zgody rodziców, wymykając się w nocy przez okno.
- Ja się czasem dziwię, jak twoi rodzice z tobą wytrzymali tyle lat...
- Tak jak ty - stwierdził Saga, łapiąc Shou za rękę i splatając swoje palce z jego. - Kochają mnie~
- A gdybym ci powiedział, że jestem z tobą tylko dla seksu?
- Kazuma! Ludzie nie pozostają w związkach przez dwanaście lat dla samych erotycznych igraszek!
Shou zaśmiał się krótko. Nadal uwielbiał droczyć się z Sagą.
To jedno nigdy się nie zmieni.
The end

wtorek, 2 czerwca 2020

Our kind of Magic

Zespół: Kizu
Pairing: Yue&Lime
Dozwolone od: 18+
Gatunek tekstu: lemon (tak, serio, dobrze widzicie)
Ostrzeżenia: sceny erotyczne
Notka autorska: Normalnie nie piszę takich opowiadań, ale na prośbę mojej znajomej...
Niech będzie, że taki spóźniony Dzień Dziecka. Miałam dodać przed północą, ale jestem dzisiaj jakaś zmulona i...
Dobra, bez zbędnego pierniczenia. Enjoy.


Ma duże dłonie, a co za tym idzie, długie palce.
Lime je lubi. I dłonie, i palce, i ogólnie całe ramiona. Męskie, silne, umięśnione.
Idealne.
Z wierzchu dłonie Yue są gładkie. Jedwabista wręcz skóra przyprawia Takuyę o zdumienie za każdym razem, kiedy dotknie przypadkiem jego dłoni.
Yue cały jest jak jakiś aksamit. Jak najbardziej miękki materiał, jaki w ogóle istnieje na tym świecie.
Ale spód dłoni jest inny.
Szorstki. Zwłaszcza na opuszkach palców. Jakby po jego ciele przesuwał się pumeks, a nie skóra.
A przesuwa się często. No, może nie tak często, jak w przypadku niektórych jego znajomych, ale dość często, by na samą myśl dostawał dreszczy.
Ma czasem wrażenie, że Yue jest jedyny w swoim rodzaju. Że jest jakiś inny, z innego wymiaru, innej rzeczywistości. Lime był przed nim z kilkoma kobietami i z dwoma mężczyznami, ale Yue jest taki...
Nawet nie potrafi znaleźć odpowiedniego słowa.
- Kocham cię, wiesz? - Yue szepcze mu do ucha, siadając na ich łóżku w dużym rozkroku i przyciągając go do siebie. A on siedzi oparty plecami o klatkę piersiową Yue i przymyka oczy, bo sam dźwięk jego głosu jest czasem dla biednego Takuyi zbyt wielkim przeżyciem.
Niech mu mówi, że go kocha.
Niech te jego długie palce odpinają guziki od jego koszuli.
Jeden, drugi, trzeci.
I już jej nie ma. Nie ma i już.
Spodni też nie. Tylko bielizna i skarpetki, ale to łatwo ściągnąć.
Obaj są nadzy. Rozbieranie się jest łatwe i szybkie.
Zwłaszcza, jak człowiek przestaje myśleć.
I w kompletnym negliżu idą pod prysznic. Jak w jakimś rytuale. Zawsze.
Letnia woda nie pomaga, kiedy wespół z nią idą pocałunki. Kiedy szorstkie palce podrażniają jego delikatną skórę. Nie aż tak delikatną jak Yue, ale ten pumeks każdego zmieniłby we wrażliwca.
Czasem wychodzą z łazienki jeszcze mokrzy. Czasem nie docierają do sypialni.
Ale zazwyczaj są na tyle opanowani, że im się udaje. I wtedy dopiero zaczyna się nowa opowieść. A raczej kolejny rozdział tej samej. Tej, którą piszą od dawna.
Obaj mają długie włosy. Na tyle długie, by przy jakiejkolwiek konfiguracji rozsypać się na poduszce.
Czasem Takuyi drżą ręce, gdy to on jest na górze. Yue nie. On zawsze jest taki wręcz nienaturalnie spokojny. A przynajmniej przy tym, jak ich przygotowuje do tej właściwej części splecenia się ze sobą.
I to Takuyę wkurza. Tak, wkurza. Bo Lime chciałby już, chciałby teraz, zaraz, natychmiast! I się niecierpliwi, a Yue jak na złość nakłada ten lubrykant długo, długo go rozsmarowuje na dłoniach i jeszcze dłużej smaruje nim, jak to często nazywa, kluczyk i kłódkę.
Bo penis i tyłek to złe słowa i nieromantyczne.
Do diabła z tym romantyzmem! Ma go brać, a nie pisać książki!
Dlatego właśnie Yue często zasłania mu oczy apaszką. To jakoś Takuyę wycisza, przestaje się tak irytować i czeka, rozsuwając uda i wstrzymując oddech, jak tylko poczuje te szorstkie palce na swoich ramionach.
Bo wie, że za sekundę Yue w niego wejdzie. A jak Lime nie wstrzyma oddechu, to jęknie, a tego nie lubi, bo to poniżające.
Według Takuyi, oczywiście.
Yue jest delikatny. Zawsze. Zawsze go tuli, głaszcze i stara się poruszać tak, żeby nie zrobić Takuyi krzywdy. I to jest w Yue takie niesamowite, ale czasem wręcz prosi się o słowo "mocniej", albo "szybciej", bo ileż można się cackać?
Ale im dłużej, tym lepiej. A im lepiej, tym bardziej podrapane plecy Yue i tym więcej westchnięć. Nie jęków. Takich westchnięć, jakby z irytacji. A może właśnie z irytacji, bo jak długo można czekać na orgazm? Cierpliwość w końcu się wyczerpuje.
Chociaż, szczerze powiedziawszy, Lime lubi czekać. Bo im później dojdzie, tym orgazm jest intensywniejszy. Czasem udaje im się osiągnąć spełnienie mniej więcej w tym samym momencie i to dopiero jest wtedy magia.
Jak obaj przestają w prawie tym samym momencie oddychać i tylko się w siebie wtulają, a potem dyszą cicho, bo nie lubią być głośno. No nie lubią. Mają znajomych, którzy wręcz się drą. Wiedzą, bo słyszeli. Ale oni nie lubią, to jest ich świat, ich kredki. Po co inni mają znać ich kolory?
Czasem to Lime jest na górze. I wtedy jest mniej delikatnie, mniej magicznie. Chociaż... Może to też jest rodzaj magii? Tylko tym razem to jest czarna magia. Konfiguracja z Yue jako seme jest białą magią. Tak. To by miało sens.
Lime się nie patyczkuje. Długie, piękne nogi Yue są ugięte, jedna po jego lewej stronie, druga po prawej. Lime nie używa żadnych głupich nazw na penisa i tyłek, bo to penis i tyłek, na wszystkich bogów. I chce teraz, chce już i może teraz i już, bo to on tym razem jest seme. I się nie szczypie, a Yue nie protestuje, bo... Czy on protestuje kiedykolwiek?
Oczywiście rytuał z prysznicem musi być. Yue nie poszedłby do łóżka brudny. Albo z niego taki czyścioch, albo po prostu lubi zapach szamponu i żelu pod prysznic w łóżku. Kto go tam wie?
Ale to w sumie jest... Ciekawe. Lime jako uke drapie, dużo drapie, czasem gryzie, ale się tak... nie wije. A Yue albo jest tak czuły, albo...
W sumie jak ma taką delikatną skórę...
No cóż. W każdym razie Lime czasem musi Yue wręcz przytrzymać. Przycisnąć do łóżka siłą. Czasem widzi łzy w kącikach oczu swojego ukochanego. Ale nie dlatego, że Yue to boli. Lime w życiu by Yue krzywdy nie zrobił, bo by chyba się pochlastał. Tylko jakoś tak... Z ekscytacji?
A Lime nie może się odpędzić od wrażenia, że Yue jest cholernym aniołem. Idealny charakter, idealne ciało... Tylko tyłek taki jakiś mało okazały. Ale to, jak szepcze jego imię podczas seksu, to, jak się wygina, kiedy dochodzi, to jakoś mu to tak... Wynagradza.
A potem, o ile nie zasną, znowu idą do łazienki. Najpierw pod prysznic, a potem wanna. Duża, bo Yue się uparł, że muszą kupić nową. Bo on chce Takuyę tulić do siebie, tak jak na łóżku, zanim zaczną swój erotyczny rytuał. Jak taka klamra. Od tej samej czynności się zaczyna i na tej samej się kończy.
Łazienka pachnie cytrusami. Świeci się tylko jedna żarówka. Panuje półmrok, a psy Takuyi i kotka Yue skrobią w drzwi, bo co ci ludzie tak długo robią w tym małym, ciemnym pomieszczeniu?
- Kocham cię, wiesz? - pyta Yue ponownie, zdmuchując pianę z czubka głowy Takuyi.
- Wiem - odpowiada Lime, starając się nie zasnąć w wodzie. - Ja ciebie też.
The end