Blog zawiera treści o związkach męsko-męskich i damsko-damskich. Jeżeli nie lubisz yaoi i yuri, to naciśnij czerwony krzyżyk i nie czytaj, zamiast obrzucać mnie błotem. Dziękuję za uwagę.

Polecany post

Reklama vol 3

Zespół: Kalafina, Nightmare, Ganglion, Band-Maid, CLOWD, Broken by the Scream Pairing: Ni~ya&Hikaru, Wakana&Keiko, Sagara&Oni, ...

czwartek, 19 grudnia 2019

The world knew it before us

Zespół: Dadaroma&Xaa-Xaa
Pairing: Yoshiatsu&Kazuki, wspomniane Tomo&Takashi i Reiya&An oraz Yoshiatsu&Yusuke, Roji&Kazuki i Reiya&Haru w przeszłości
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczajowy
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Zainspirowałam się tym, jak Kann mi opowiedziała, że jej przyjaciółka ma teraz chłopaka, który długo był jej kumplem i wszyscy wiedzieli, że kiedyś będą razem.


Kiedy tylko nasze zespoły powstały, wytwórnia od razu postanowiła stworzyć z nich coś na zasadzie pakietu. Nie przeszkadzało nam to, bo szybko załapaliśmy wspólny język i wytworzyła się między nami prawdziwa więź przyjaźni.
Właściwie... To były ciekawe czasy. Tomo i Takashi praktycznie od razu zapałali do siebie miłością, Reiyi i Haru zajęło to trochę dłużej. Pamiętam jednak, jak wszyscy dziwili się, kiedy zszedłem się z Yusuke, bo byli pewni, że jestem z tobą. Nie, że się w tobie zakochałem czy że nas do siebie ciągnie czy coś. Nie. Od razu wszyscy z góry zakładali, że my już jesteśmy razem. Na twój związek z Rojim reagowali podobnie, chociaż większość była już poinformowana o tym, że nie, nie jesteś ze mną. To tylko przyjaźń, nic więcej. Trochę trudno było im w to uwierzyć, kiedy widzieli te wszystkie zdjęcia, gdzie trzymamy się za ręce albo tę sławetną fotografię w deszczu. Lecz taka była prawda. Nie byliśmy razem.
Ale to do mnie przychodziłeś, gdy między tobą i Rojim pojawiły się spięcia. Yusuke, widząc cię w progu, od razu wiedział, że potrzebujesz rozmowy ze mną. Reiya od zawsze powtarzał, że jestem jedyną osobą, która potrafi wyciągnąć cię z dołka i przemówić ci do rozsądku. Ani Roji, ani nawet on sam tego nie umieli. Ani oni, ani Haru, Lime czy ktokolwiek inny z twoich znajomych. Tylko ja.
Związek Reiyi i Haru rozpadł się dosyć szybko i w zgodzie. Nikogo to nie obeszło, nikt nawet nie był zdziwiony, a oni sami pozostają w dobrych stosunkach do dzisiaj. Zupełnie inaczej było w przypadku twojego konfliktu z Rojim. Do tego wszystkiego wmieszał się jeszcze Reiya i przepraszam, ale prawdopodobnie ja też dołożyłem swoją cegiełkę, bo nie mogłem patrzeć na to, jak się męczysz. Na całe szczęście Yusuke mnie naprostował. Reiya zresztą też dał sobie spokój, ale Roji postanowił zniknąć zarówno ze sceny, jak też z naszego życia.
No, może nie do końca. Z Yusuke utrzymywał kontakt, z Reiyą też. Ze mną pozostał na zasadzie składania sobie życzeń urodzinowych i noworocznych. Typowy znajomy z dawnych lat, z którym nie ma się już stałego kontaktu.
To i tak podburzyło nasze ustabilizowane, wydawałoby się, życie. Dwa związki szlag trafił. Co, jak, kiedy to się stało? Na dokładkę w waszym zespole pojawił się An i zakochany Reiya, który pewnego razu, przez zagapienie się na tego uroczego perkusistę, zderzył się w pięknym stylu z drzwiami, wprowadził jeszcze więcej chaosu.
Dobrze, że Haru wziął sprawy w swoje ręce i podpowiedział Anowi, jak poderwać twojego brata, bo przyrzekam, że za cholerę bym tego dłużej nie wytrzymał i w końcu sam kopnąłbym jednego i drugiego w dupę, aby tylko się ogarnęli.
Tymczasem Yusuke zaczął mieć problemy z drżącą ręką, co w przypadku bycia perkusistą było uciążliwe. W końcu wykopałem go do lekarza i dowiedzieliśmy się, że to by było na tyle w temacie posiadania przez nasz zespół perkusisty. Co więcej, trochę mi, szczerze mówiąc, odbiło i Yusuke stwierdził, że jeśli mam być taki nadopiekuńczy i przedkładać jego chorobę nad wszystko inne, łącznie z moimi marzeniami, to lepiej będzie, jak się rozstaniemy.
I nagle znowu byłem singlem. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że w moim łóżku jest pusto. Nagle wszystko wokół znowu stało się wyblakłe i bez sensu. Nawet jeśli czasem poznałem jakąś ładną panią, to był to jedynie seks i nic więcej. A Tomo i Takashi jeszcze bardziej nie rozumieli, co się dzieje wokół nich.
Nie wiem, kiedy się zorientowałem, że jedyną osobą, która zaprząta moje myśli, jesteś ty. Zmęczony, smutny, zamyślony ty, ze stertą niepokojących, depresyjnych tekstów w jednej dłoni i chusteczkami w drugiej. Może wtedy, gdy odwiedzając Yusuke, zobaczyłem w kuchni Rojiego, siedzącego w czarnych, przetartych dresach i jedzącego ryż z warzywami. W moim umyśle pojawiła się wtedy myśl, że śmiesznie by było, gdybyśmy wymienili się na partnerów, po czym doszedłem do wniosku, że nie. To nie byłoby wcale zabawne. To byłoby cudowne, a twój śliczny uśmiech zamigotał mi przed oczami. Więc tak, może właśnie wtedy.
Przytulam cię do siebie, wtulając twarz w twoje włosy. W powietrzu wciąż unoszą się wszystkie emocje, westchnięcia i echo naszych imion. Muszę cię chronić, zwłaszcza przed tobą samym. I wcale mi to właściwie nie przeszkadza, pomijając fakt, że się o ciebie czasem boję. Podoba mi się ta rola. Bo świat wiedział o tym przed nami. I, jak widać, miał całkowitą rację.
The end

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Muddy Puddle II

Zespół: Kizu
Pairing: Yue&Lime, w tle Kyonosuke&Reiki
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: Czy liść się liczy jako przemoc?
Notka autorska: Jeśli się liczy, to przepraszam, ale takiej sceny jeszcze nie miałam i chciałam zobaczyć, jak to wyjdzie. XD


Lime wyszedł z łazienki dopiero po godzinie, biorąc jeszcze relaksującą kąpiel. Był zmęczony zarówno czynnikami zewnętrznymi, jak i tymi wewnątrz jego głowy. Miał dość.
I wtedy właśnie zadzwonił telefon. Lime warknął pod nosem i podniósł komórkę. Ręcznik, którym wycierał włosy, wyślizgnął się z jego dłoni.
Yue?
- Halo?
- Hej. Jak się czujesz, nie przemarzłeś? - spytał Yue.
- Wszystko jest w porządku - odparł Lime. - Dziękuję, że pytasz.
- Wolałem się upewnić - wyjaśnił Yue. - Tyle, że słyszę, że nie jest.
Lime miał wrażenie, że Yue nie miał zamiaru tego mówić, ale mu się wyrwało.
- Jestem jedynie zmęczony - odparł Lime. - Nie przejmuj się tak.
Lime nie chciał, żeby Yue się o niego martwił. Po co wywoływać u drugiej osoby stres i nerwy? Po co psuć jej humor?
- Raimu...
- Prześpię się i mi przejdzie.
- Nie - Lime widział oczami wyobraźni, jak Yue kręci głową. - Porozmawiamy jutro na próbie. Dobranoc.
- Miłych snów - odparł Lime.
Wokalista wiedział jedno. Yue ma rację. Nie przejdzie mu.
* * *
Od rana wszyscy mieli dobry humor. Reiki trajkotał jak nakręcony, śmiejąc się z każdego żartu opowiedzianego przez Raimu. Yue z entuzjazmem opowiadał, co zaplanował na następną trasę. Nawet Kyonosuke nie marudził tyle, co zwykle.
Lime spojrzał na Yue. Byli szczęśliwi, prawda? Więc dlaczego jego głupie serce tak bardzo chciało to popsuć?
Po przećwiczeniu nowego materiału, zrobili sobie przerwę. Lime zabrał swojego e-papierosa i wyszedł na zewnątrz budynku.
Oparł się o ścianę i zaciągnął się. Głupie serce, głupi mózg, głupi Yue, głupi on, głupie to wszystko.
- Raimu? - usłyszał nagle głos basisty. - Moglibyśmy porozmawiać?
Chwilę wcześniej się śmiał. Teraz był całkowicie poważny.
- Coś się stało? - spytał Lime, chowając e-papierosa.
- Ty mi powiedz - stwierdził Yue. - Coś cię dręczy. Widzę to.
- Jestem tylko trochę zmęczony, to wszystko - Lime wzruszył ramionami.
- I zmęczenie każe ci tak na mnie reagować? - spytał Yue, opierając się jedną ręką o ścianę.
Lime zamarł. Zauważył?
- Daj spokój - Lime trącił go w ramię, uśmiechając się. - W jaki niby?
- W taki - Yue ujął twarz Raimu w dłonie i pocałował go.
Wokalista zamrugał.
Co?
Nie.
Czemu...
Czemu Yue postanowił wszystko zepsuć?
Nie, nie, nie.
Nie!
PLASK!
Yue nie do końca rozumiał, co się stało. Jego policzek pulsował bólem. Spojrzał na Raimu, który miał dość zmieszaną minę.
- Nie psuj tego - stwierdził Lime, rozmasowując dłoń. - Nie chcę psuć naszej przyjaźni. Nie chcę ryzykować, że nasz zespół szlag trafi, bo się rozstaniemy. Nie.
Yue dotknął swojego policzka. Był spuchnięty. Za to napięcie, które wisiało w powietrzu, wręcz nie do wytrzymania.
- Raimu...
- Nie, Yue - Lime pokręcił głową. - Przepraszam.
Yue westchnął ciężko, po czym przytulił Raimu.
- Kocham cię, wiesz? - powiedział spokojnie. - Nawet jeśli dostałem przed chwilą w twarz, a ty odmówiłeś bycia ze mną, to i tak cię kocham.
- Yue...?
- Mógłbyś mnie nawet zabić, a to by nic nie zmieniło - Yue wplótł palce w jego włosy. - Bo nadal byłbyś tym pociesznym, wrażliwym, niezdarnym, nerwowym, utalentowanym, obdarzonym cudownym głosem i poczuciem humoru Raimu, którego znam. Nawet jeśli stałbyś nade mną z zakrwawionym nożem.
Lime przymknął oczy.
- Nie chcę cierpieć, jeśli coś się popsuje - oznajmił.
- Więc wolisz cierpieć przez świadomość, że nawet nie spróbowałeś?
- Co? Ja... Nie. Chyba...? - Lime odsunął się od Yue i spojrzał na niego zaskoczony.
On...
On miał rację.
...
Ach, do diabła z tym pesymizmem! Ludzie to po prostu masochiści. I on też może być masochistą. Bo tak. Bo kto mu zabroni?
Na pewno nie Reiki, który w momencie, gdy Lime wspiął się na palcach i pocałował Yue, zaczął klaskać.
Jak długo stał w progu...?
Ach, nieważne. Lime postanowił zabić go potem. Na razie usta Yue były zbyt miękkie i słodkie.
Nawet jeśli w przyszłości wszystko mógł trafić szlag, to chrzanić przyszłość. Liczyło się tu i teraz. I nic więcej.
The end

niedziela, 8 grudnia 2019

Muddy Puddle I

Zespół: Kizu
Pairing: Yue&Lime, w tle Kyonosuke&Reiki
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Przydomek "Lime" czyta się "Raimu" i postanowiłam to w takiej formie tutaj użyć kilkakrotnie. Szczerze mówiąc, ułatwiło mi to bardzo pisanie.
Swoją drogą, powinnam ostrzec przed tym, że Lime jest tu nieco... Cyniczny? XD


Błoto.
Wszędzie było błoto.
W jego włosach, na jego twarzy, na jego ubraniach, nawet jego bielizna cała była w błocie.
Co za idiota wymyślił taki motyw do teledysku?
A, chwila.
On sam.
Lime westchnął ciężko, padając na ziemię. I tak był brudny. Bardziej się już nie pobrudzi, więc przynajmniej popatrzy sobie na niebo.
- Przeziębisz się - stwierdził Yue, stając nad nim.
W białym garniturze, na tle nieba, z tą zatroskaną miną wyglądał jak anioł stróż, który przyszedł skarcić Raimu, by uchronić go przed chorobą.
- Nie obchodzi mnie to - mruknął wokalista, zasłaniając oczy ręką.
Było mu zimno i chciał do domu. Ale z drugiej strony, jak pomyślał, ile czasu spędzi na szorowaniu się...
- Ale mnie obchodzi twoje zdrowie - stwierdził Yue, kucając przy Raimu. - Jak się rozchorujesz, to jak będziesz śpiewał?
- Jak zawsze, kiedy jestem zachrypnięty przez przeziębienie - odparł Lime, przewracając się na bok. - Nie musisz tak panikować.
Lime zamknął oczy. Lubił, jak Yue się o niego troszczył w taki sposób, ale to ukrywał. Nie chciał, żeby basista zauważył, co Lime do niego czuje, bo to by oznaczało, że by się do niego przywiązał. A wokalista nie znosił, gdy między nim i innym człowiekiem rodziła się więź silniejsza od przyjaźni, bo to oznaczało cierpienie. Nawet do przyjaciół miał dość chłodne podejście. Ludzie odchodzą, umierają, znikają... I ranią. Zwłaszcza ranią.
Lime zamrugał, kiedy poczuł, jak ktoś go czymś okrywa. Usiadł, żeby zorientować się w sytuacji, a wtedy Yue opatulił go szczelniej kremowym, puchatym ręcznikiem, który trzymał w rękach.
- Przynajmniej się przykryj - stwierdził spokojnie, uśmiechając się czule.
Ręcznik naprawdę był milusi w dotyku. Lime przymknął oczy.
- Dziękuję - powiedział, czując, że przegrywa walkę sam ze sobą.
Chyba jednak powinien się przyznać, że się w Yue zakochał. Ale miłość nie jest niczym dobrym. Oznacza częsty ból serca, bo zostaje ono złamane, z nerwów mogą boleć brzuch i głowa... Czasem też kończyny bolą, bo się uderzy pięścią w ścianę, albo coś kopnie, albo upadnie się na kolana... Ogólnie Lime nie miał żadnej ochoty znowu tego przeżywać, ale to ciepło i troska w oczach Yue działały na niego jak ogień na ćmy. Wiedział, że się spali, ale i tak pragnął go dotknąć.
Powinien wrócić do domu i napisać do tej fanki, która zostawiła mu numer przyklejony do paczki cytrynowych cukierków, które od niej dostał po jednym z ostatnich koncertów. Albo poderwać tę nieziemsko piękną sąsiadkę z góry. Piersi miała takie ładne i okrągłe, a i talię wąziutką.
I może nawet to zrobi. Oczywiście najpierw musi się wykąpać i wyszorować, bo jak na razie śmierdzi szlamem.
Ale pierwsze, co musi zrobić, to oderwać wzrok od Yue. A to nigdy nie było, nie jest i nie będzie proste. Bo Lime go kocha. I dokładnie wszyscy wokół to wiedzą. Zwłaszcza Reiki.
O, właśnie. Reiki. Wystarczy spojrzeć na niego, żeby jakichkolwiek głębszych uczuć się człowiekowi od razu odechciewało. Co on przeżywa z tym wiecznie naburmuszonym perkusistą? Ile nerwów go to kosztuje, ile zmartwień przez niego ma? Za dużo! Po co to komu? Po co tak cierpieć?
- Idź się przebrać - Yue wstał i ostrożnie pogłaskał Raimu po głowie. - Zanim nabawisz się zapalenia płuc.
Lime westchnął ciężko i podniósł się z ziemi. Niech będzie tej zespołowej mamusi, że jednak postara się nie rozchorować. Chociaż może wtedy ktoś by się nim zaopiekował? Poza tym, Lime już miał wrażenie, że jest ciężko chory. Bo miłość to choroba. Płuca wypełniają kwiaty, które rozrastają się do potężnych rozmiarów, zatruwając cały organizm i wbijając kolce pod skórę. Pozostaje jedynie zakrztusić się krwią i czekać na śmierć. Albo uwieść tę piękną sąsiadkę, jedno z dwóch.
Lime wrócił do domu, ściągnął brudne ciuchy i wrzucił je do pralki. Czuł wszędzie zaschnięte błoto i to nie było ani trochę przyjemne. Wszedł pod prysznic, nalał płynu na gąbkę i zaczął się szorować, zmywając z siebie cały ten szlam i piach.
Spróbował sobie wyobrazić, że ten brud to jego uczucia i myśli. Wiedział, jak to się skończy, jeśli pozwoli im zostać w swojej głowie i sercu. Tarł myjką skórę tak zawzięcie, że w końcu syknął, czując nieprzyjemne szczypanie.
Lime spojrzał na swoją rękę. Wyglądała, jakby zaatakował go jakiś wściekły kot.
Westchnął ciężko, rzucił gąbką i kopnął szampon. Czy on naprawdę musi być aż tak głupi?
Dlaczego ludzie się zakochują, jeśli wiedzą, że nigdy nie skończy się to dobrze? Każdy związek przecież kończy się rozstaniem. Jeśli obie osoby w pewnym momencie same o tym nie zdecydują, to w końcu jedna z nich umrze. Na co komu takie cierpienie?
Usiadł w brodziku i oparł się plecami o kafelki. Były zimne. Ręka nadal go szczypała. Co za idiotyzm...