Pairing: Chobi&Chisa
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: Kto zawinił? O co poszło? I dlaczego tak naprawdę nie odzywali się do siebie przez kilka miesięcy? Nie wiadomo. Ale możecie się tego domyśleć.
Bezsenność. Zmęczenie. Nienawiść do świata. Cisza. Ta bezgranicznie głucha cisza, która zdaje się nie mieć końca.
- To normalne - mówią, a ja przechadzam się między meblami, nawet nie włączając światła.
Po co włączać światło, jeśli ma się wrażenie, iż straciło się żarówkę, świeczkę i nawet zapalniczkę?
Chociaż nie, zapalniczkę nadal mam. Miętoszę ją w ręce, bawiąc się nią i zastanawiając, czy jakiekolwiek obietnice, które składam ludziom, mają jakiś sens.
Przyrzekłem ci, że rozpad zespołu nie zaważy na naszym związku. I co z tego mam? Co z tego mam, ja się pytam?
Nic. Obietnica rozpadła się w pył. Wszystko zniknęło. Ty zniknąłeś. Z mojego życia? Chyba tak. Na zawsze? Chyba nie...
Kopię krzesło, jakby było czemuś winne. Biedny mebel, niczego złego nie zrobił, a i tak obrywa.
Siadam na parapecie i patrzę na ten pochmurny świat, pogrążony w szarości. Pada deszcz, duże krople spadają na żelazny parapet i rozbryzgując się, tworzą nowe.
Niczym zespoły po rozpadzie, prawda?
Uderzam głową w szybę i tak zostaję. Przez chwilę dzwoni mi w uszach i mam wrażenie, że słyszę dzwonek do drzwi.
Szyba jest zimna. Kawa na stoliku też. Pokój jest ciemny. Meiko by powiedziała, że teraz w końcu wiem to, co zawsze chciałem zrozumieć. Jak to jest być nią.
Znowu dzwonek. Czyli to nie wina tego, że chyba trochę za mocno przywaliłem w tę szybę. Nieważne. Niech sobie dzwoni.
Znów cisza. Może to był listonosz? Najwyżej znajdę awizo w skrzynce na listy, wielkie mi halo.
Uchylam powieki. Zdaje mi się, że w strugach deszczu widzę twoją sylwetkę. Wpatrujesz się prosto w moje okno, obserwując mnie uważnie, jakbyś na coś czekał. Deszcz spływa po twoich kompletnie mokrych włosach, wsiąka w twoje ubrania, głaszcze cię po policzkach tak, jak ja to robiłem jeszcze niedawno...
Chwileczkę.
Prostuję się i otwieram do końca oczy.
Ty naprawdę stoisz jak ten słup soli w deszczu i patrzysz tęsknym wzrokiem w moją stronę.
Bez parasola! Ty mokniesz!
Zrywam się z parapetu i biegnę do drzwi, potykając się o to nieszczęsne krzesło, które kopnąłem wcześniej. I trzeba było wyżywać się na Izanami ducha winnym meblu, Hiroki? Trzeba było? Głupi jesteś i tyle, basisto niedorobiony z trzydziestką na karku i trzema kotami.
Dobra, ja może znajdę drugiego trampka, a nie się tyram w myślach.
Zbiegam ze schodów i otwieram drzwi na klatkę schodową, ściskając kurczowo parasolkę w dłoni. Nie ma cię? Miałem omamy? W sumie ostatnio sypiam może z trzy godziny na dobę...
Wzdycham ciężko, po czym stwierdzam, że jak już wyszedłem z domu, to może zaliczę moją codzienną dawkę świeżego powietrza i przejdę się do sklepu. Dopiero po chwili orientuję się, że przecież nie wziąłem portfela.
I wtedy słyszę głuche skrzypienie huśtawki z pobliskiego placu zabaw.
Odwracam się w tamtą stronę i znowu cię widzę. Siedzisz na huśtawce i bujasz się, sądząc po twoich poruszających się ustach, w rytm melodii, którą nucisz pod nosem.
Do przodu, do tyłu, do przodu, do tyłu.
Podchodzę spokojnie, jakby nadal nie wierząc, że cię widzę i zastanawiam się, co mam ci właściwie powiedzieć.
- Sachi - wypowiadam twoje imię, choć nie wiem, czy mam nadal do tego prawo.
Zatrzymujesz się tak nagle, że prawie spadasz z huśtawki. Patrzysz na mnie, ja na ciebie, ty na mnie i tak kilka dobrych chwil zastanawiamy się, co dalej.
- Mokniesz - mówię, mierząc cię wzrokiem. - Przemokłeś do suchej nitki. Rozchorujesz się i jeszcze na dokładkę dostaniesz ataku.
- Dlatego nie wziąłem parasola - odpowiadasz, wstając z huśtawki i podchodzisz do mnie. - Chciałem się rozchorować. Chciałem dostać ataku. Chciałem...
Zniknąć? To chciałeś powiedzieć, prawda?
- Hiroki... - wzdychasz ciężko. Nie lubisz mówić. Wolisz słuchać.
- Wiem. Przepraszam - kładę dłoń na twoich mokrych włosach. Oj, będzie grypa. Albo gorzej.
- Ja też przepraszam - mówisz cicho. - Hiroki, wyglądasz, jakbyś nie spał od kilku dni...
- Ty wyglądasz tak samo. Z tym wyjątkiem, że ja jestem suchy - składam parasolkę i upuszczam ją na ziemię. - Ale to się da zmienić.
- Zmokniesz - zauważasz odkrywczo.
- Pewnie tak - uśmiecham się delikatnie i wplatam palce w twoje włosy. - Ale pozwolisz, że zanim twoja astma i odporność na poziomie przedszkolaka dadzą o sobie znać, zrobię coś beznadziejnie banalnego?
- Życie to nie komedia romantyczna, Hiroki.
- Fakt, do komedii mu daleko - mówię i całuję twoje zimne od deszczu usta. Cały jesteś zimny jak lód. A mnie często porównujesz do ognia. Czy tworzymy swoje przeciwieństwa?
Ja, ekstrawertyk z kubkiem kawy w dłoni, biegnący na kolejne spotkanie z przyjaciółmi.
Ty, introwertyk z kubkiem herbaty w dłoniach, siedzący na parapecie i patrzący przez okno.
No dobrze, może ty też masz przyjaciół, a ja dzisiaj przesiedziałem na parapecie pół godziny, ale czy to nie tak, że to te kropki w środku białej i czarnej części znaku Yin-Yang?
- Wracajmy do domu - mówię w końcu i łapię cię za lodowato zimną dłoń.
Jutro będziesz chory. Będę słuchał twojego marudzenia i pochlipywania, jaki z tego powodu jesteś biedny i nieszczęśliwy.
Dzisiaj pewnie tak za pół godziny, jak nie szybciej, dostaniesz ataku astmy, a ja będę musiał zrobić ci herbatę, jak już twój oddech wróci do normy.
Ale przynajmniej mogę w końcu zapalić światło w pokoju.
The End