Pairing: Naoto&Shougo, wspomniane Satoshi&Shougo
Dozwolone od: 17+
Gatunek tekstu: obyczaj, romans
Ostrzeżenia: brak
Notka autorska: "Kochać czy nienawidzić - oto jest pytanie", parafrazując pewnego dramatopisarza. Lubię ten ship, więc możecie się spodziewać, że jeszcze wiele razy o nich przeczytacie. ;)
To nie była miłość od pierwszego wejrzenia, jak we wszystkich komediach romantycznych, książkach młodzieżowych i opowiadaniach w internecie.
Po prostu pewnego dnia przyszedłeś na próbę i miałeś bardzo dobry dzień, bo co chwilę się uśmiechałeś.
A ja, dziewiętnastoletni perkusista, patrzyłem na ciebie jak zaczarowany. I postanowiłem sobie, że cię poderwę. Nieważne, że byłeś starszy. Nie wyglądałeś na tyle lat, ile miałeś. Ani się tak nie zachowywałeś. Całą swoją osobą sprawiałeś wrażenie, iż jesteś ode mnie młodszy.
Ale twój uśmiech rozgrzewał mi to moje nastoletnie serce.
- Zjedz coś - mruknąłem, kiedy siedzieliśmy przed koncertem w garderobie. - Shougo, zjedz coś.
- Nie jestem głodny - odparłeś, przeglądając jakieś pisemko o psach. Byłeś przeraźliwie szczupły i drobny. Podejrzewam, że kobiety lubujące się w męskich do szpiku kości facetach skarciłyby cię za posiadanie chudych łydek i zbyt dziewczęcej twarzy.
Ale w przeciwieństwie do nich, ja cię pragnąłem. Chciałem cię tulić, całować, rozbierać i kochać. Lecz najpierw musiałem namówić cię do zjedzenia czegokolwiek, bo ty i te twoje dwie szklanki wody doprowadzały mnie do szału.
- Shougo... - przysunąłem się do ciebie i zabrałem ci tę twoją gazetkę. - Zjedz chociaż miskę samego ryżu.
- Nic mi nie będzie - odparłeś jakoś dziwnie drżącym głosem, jakbyś speszył się moją bliskością.
Miałem wtedy wątpliwości, czy na pewno jesteś facetem. Może jednak jesteś kobietą?
Po koncercie złapałem cię w ostatniej chwili przed tym, jak zemdlony prawie upadłeś na podłogę. Z jakiego powodu mój przygłupi brat zaczął wtedy rechotać, nie mam pojęcia.
Ale to nie zmienia faktu, że to dzięki niemu cię znam.
Zaniosłem cię do garderoby i położyłem na kanapie. Złapałem twoje nogi i ręce i uniosłem je do góry. Ocknąłeś się po krótkiej chwili, którą spędziłem rozdarty między martwieniem się o ciebie, a zachwycaniem, jak słodko wyglądasz, kiedy masz zamknięte oczy.
Od głupich podziękowań za ratunek i przeprosin za głupotę, przeszliśmy do pójścia następnego dnia na obiad i do cukierni oraz krótkiego pocałunku, który złożyłem na twoich ustach, kiedy wcinałeś cynamonowe ciasteczka, jakbyś nigdy nie widział słodyczy na oczy.
Potem często mi wypominałeś, że prawie się przeze mnie zakrztusiłeś.
Spędziliśmy razem pięć lat. Praktycznie bez kłótni, w pełnym zrozumieniu, przepełnione dobrym seksem i zapachem ciasta o poranku.
A później bez żadnego ostrzeżenia to wszystko się skończyło, kiedy po prostu ze mną zerwałeś.
Zabierając swoją szczoteczkę z kubka w łazience, zastanawiałem się, co ja zrobiłem źle. I co mam teraz do ciebie czuć? Nadal cię kochać, czy może nienawidzić?
Yoshi, nasz współlokator, odprowadził mnie wzrokiem przepraszającym za to, iż nic nie zrobił, by ci to wyperswadować.
A ja wróciłem do mojej kawalerki, w której od lat bywały tylko wynajmujące ją studentki mające awersję do akademika.
Ostatnio jedna się wyprowadziła, bo kupiła mieszkanie, a ja jakoś nie mogłem znaleźć nikogo na jej miejsce. Tak, jakby ta moja kawalerka na mnie czekała. Jakby wiedziała, że będzie mi potrzebna.
Położyłem się na łóżku i spojrzałem w sufit. Wypadałoby go odmalować, bo po tych wszystkich studenckich imprezach ilość śladów po korkach od szampana przewyższała IQ mojego starszego brata. Choć to aż tak trudne nie było.
A ty, jak gdyby jeszcze bardziej chcąc zrobić mi na złość, odszedłeś z zespołu, w którym grałeś od samego początku, dłużej ode mnie.
W moje urodziny. Jakbyście nie mogli wybrać sobie z Chobim chociażby dnia później.
A potem założyliście zespół, do którego przyjęliście tego palanta, w którym jakimś cudem się zakochałeś.
Widziałem was na imprezach. Jak się całujecie, jak trzymacie za ręce, jak obejmujecie... Na całe szczęście na seksie was nie przyłapałem.
Ale i tak moje serce za każdym razem rozpadało się na coraz więcej kawałków. Aż w końcu rozprysło się zupełnie, niczym nasz i tak ledwo ciągnący zespół.
Dołączyłem do Dauto, zajmując miejsce Minase. Reika mnie do tego namówił. A ja uśmiechałem się i wygłupiałem, udając, że wszystko jest w porządku. W końcu jestem facetem, prawda? Wytrenowanym, umięśnionym facetem bez uczuć, który nie może przecież cierpieć z miłości.
Może. Nigdy choćby na chwilę nie przestałem cię kochać, Shogo. Nawet jeśli próbowałem zapomnieć, nawet jeśli przeturlałem się przez kilka związków, to w końcu kolejna osoba dawała mi z liścia w twarz, tudzież wybiegała z płaczem, kiedy z nią zrywałem. Maminya Naoto - łamacz serc. Tylko nikt jakoś nie wpadł na to, że trudno utrzymać czyjeś serce w całości, jeśli twoje własne jest rozkruszone na drobny mak.
DIV rozpadło się jak xTRiPx oraz twój związek z Satoshim. Chisa zaprosił mnie jako support do tego waszego session bandu. A ja się zgodziłem bez zastanowienia, ciesząc się, że znowu będę z tobą grać.
A gdy zadzwoniłeś do mnie i przekroczyłem znowu próg twojego mieszkania, w moim sercu zatliła się nadzieja, że może jednak się uda. Może jednak cię odzyskam. Bo mimo, iż nie miałem już dziewiętnastu lat, tylko trzydzieści, to wciąż twój uśmiech rozgrzewał mnie od środka.
I być może nędzna próba odzyskania cię przez Satoshiego wyszła nam na dobre. Poranki znów pachną ciastem, a ja po dobrym seksie zasypiam jak aniołek.
Tylko tak naprawdę jaką mam gwarancję, że to znowu nie rozpadnie się jak domek z kart?
The End